piątek, 30 grudnia 2011

Liczenie owiec

Jak przystało na okołowigilijny czas, zwierzęta znów przemówiły ludzkim głosem. Tym razem za sprawą niezwykłego (filozoficznego!) kryminału Leonie Swann, w którym niewielkie stado owiec z Glennkill prowadzi śledztwo, by dowiedzieć się, kto zabił ich pasterza, znalezionego na łące ze szpadlem w brzuchu. Dzięki pannie Maple, Białemu Wielorybowi, Otellu, Sir Ritchfieldowi, Chmurce, Matyldzie, Zorze, Wrzosowatej, Melmonthowi Wędrowcowi, Bystrej i Ramzesowi przekonałem się, że nic co owcze nie jest mi obce.
Być może większość podczytujących ten blog zna już Sprawiedliwość owiec. Książka była jednym z literackich hitów 2006 roku. Ja, choć z opóźnieniem, przyłączam się do grona chwalców, lecz umiarkowanych. Do Folwarku zwierzęcego jednak daleko...

wtorek, 27 grudnia 2011

Postanowienie noworoczne, czyli manifest grafomana

Zawsze  chciałem spróbować swoich sił jako autor. Nigdy nie miałem śmiałości. Wydawało mi się, że to, co wiem o świecie jest tak banalne i oczywiste, że z pewnością nikogo nie zainteresuje. Przed pisaniem powstrzymywało mnie dojmujące poczucie braku stosownych umiejętności i doświadczenia.  Starałem się więc dotąd być dobrym, świadomym, oddanym lekturze czytelnikiem i nie zapuszczałem się w rejony zarezerwowane dla twórców – prawdziwych literatów, demiurgów, artystów…
Dziś postanawiam solennie, że nadchodzący rok będzie w tym zakresie przełomowy. Oto niedająca się już poskromić wybujała i przemożna grafomańska chuć, domaga się spełnienia! Znajdzie wreszcie ujście tłamszony przez lata intelekt i świat ujrzy w końcu blask skrywanego samolubnie talentu!
Na coś się jednak zdały tysiące stron, zapełnione bełkotem, nieznośnym kiczem, tandetną filozofią i błędami stylistycznymi. Taka lektura może naprawdę wyleczyć z wielu kompleksów. A skoro słabsze rozdziały i gorsze akapity mogą się zdarzyć także wielkim, cóż mnie jeszcze powstrzymuje przed własną literacką ekspresją?
P.S. Z życzeniami przełamania wszelkich niedorzecznych barier i zahamowań!

czwartek, 22 grudnia 2011

„Cmentarz w Pradze”

Ma rację Marek Bieńczyk nazywając najnowszą książkę Umberto Eco powieścią sfingowaną (Tygodnik Powszechny nr 52/2011). Niecierpliwe i pełne nadziei oczekiwanie na ukazanie się Cmentarza w Pradze, zamieniło się w zniecierpliwienie towarzyszące coraz bardziej beznadziejnemu brnięciu przez kolejne strony tej przedziwnej i ponad miarę nabrzmiałej opowieści.
Autor Imienia Róży oddał w nasze ręce tekst iskrzący się erudycyjnymi odwołaniami, skrupulatnie oddający realia i kulturalny klimat Europy końca dziewiętnastego wieku. Zapomniał jednak zupełnie o fabule, będącej przecież ważnym elementem gatunkowym powieści, pozostawiając wręcz szczątkowy szkic wydarzeń, stanowiący jedynie pretekst do snucia meandrycznej historii o powstaniu Protokołów mędrców Syjonu.
Mam nieodparte wrażenie, że Eco uległ zgubnej pokusie prowadzenia z czytelnikiem intelektualnej gry, której jednak nie potrafił zmieścić w formule powieściowej. Mamy zatem ersatz powieści, która mogłaby powstać, gdyby autorowi większą radość sprawiało opowiadanie, niż piętrzenie intertekstualnych rebusów i ciągłe popisywanie się wręcz encyklopedyczną wiedzą na temat opisywanych ludzi, miejsc oraz idei ożywiających dziewiętnastowieczne umysły.
Być może spostrzeżenia na temat spiskowych teorii dziejów, również tych antysemickich, łatwiej byłoby przedstawić w postaci tekstu o charakterze publicystycznym… Mam jednak wątpliwości, czy zapisane wprost tezy o bezpośredniej zależności pomiędzy utrwalanymi w dawniejszych czasach stereotypami a Zagładą zostałyby przyjęte z aprobatą. Moim zdaniem to zbyt duże uproszczenie, które w ustach szanowanego historyka idei musiałoby zabrzmieć naiwnie; wręcz głupio. Literacki (czy pseudoliteracki) sztafarz daje autorowi komfortowe poczucie bezpiecznego dystansu.

wtorek, 6 grudnia 2011

"The english surgeon"

Ten film jest jak modlitwa. Do Boga, który może być tylko sumą wszystkich okrucieństw, albo sumą wszystkich ludzkich cierpień: Boga-sadysty lub Boga współcierpiącego ze swoim stworzeniem. 
Dawno nie oglądałem czegoś tak poruszającego.

The english surgeon (pol. Angielski lekarz) prod. Wielka Brytania reż. Geoffrey Smith (film dokumentalny).

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Seks po bożemu

Bardzo szanuję działalność ojca Ksawerego Knotza i jego troskę o rozwój seksualnego pożycia małżonków. Jest coś nowatorskiego i bezpruderyjnego w staraniach, by sprawy łóżkowe przestały być dla katolików tematem tabu, źródłem nieustających rozterek i obaw czy aby nie popełnia się grzechu robiąc fellatio. Ksiązki ojca Knotza wielu parom mogą ułatwić wyzwolenie się ze wciąż pokutującego w naszym społeczeństwie zaściankowego myślenia o seksie.
Jednak po lekturze kuszącej pozycji Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób, co chcesz. Z ojcem Ksawerym Knotem rozmawia Sylwester Szefer uważam, że rysująca się w niej wizja małżeństwa jest nadal niebezpiecznie konserwatywna. Oto kobieta jest niemal bez wyjątku kurą domową, troszczącą się o pranie, sprzątanie, gotowanie, tudzież pracę zawodową oraz dzieci. Mężczyzna zaś pozostaje nieodmiennie zmęczonym zawodowymi obowiązkami panem domu. Oczywiście Knotz wielokrotnie powtarza i zachęca oboje małżonków do wzajemnej opieki, wspólnych rozmów (również o seksie), randek i otwartości na oczekiwania drugiej strony (także w łóżku), ale jednocześnie nie próbuje zanegować stereotypowego status quo. W efekcie dokłada tylko seksualnych obowiązków żonie, która po nakarmieniu dzieci (i męża), wywieszeniu prania, posprzątaniu mieszkania i po zmyciu naczyń ma zadbać o dobrą atmosferę w sypialni (np. wykonując taniec erotyczny dla swojego pana). Mężczyzna także zobowiązany jest do dbałości o żonę-kochankę. Ma ją pieścić, komplementować i podrywać już od śniadania, ale o strojeniu się w seksowne fatałaszki i stripteasie w jego wydaniu nie ma mowy. Cóż – faceci mają lepiej!
Otwarte i przyjazne poruszanie kwestii seksualnych przez ludzi Kościoła jest światełkiem w mroku. Niestety, o prawdziwie partnerskim wzorcu chrześcijańskiego małżeństwa możemy na razie zapomnieć.

P.S. Jestem wdzięczny ojcu Knotzowi za „odczarowywanie” seksu z tych wszystkich kołtuńskich przekonań o jedynie słusznych pozycjach, grzesznych pieszczotach i bezbożnych orgazmach. Nie mogę się jednak pogodzić z zaprzęganiem nauki Kościoła do rozstrzygania czy spuszczać się należy wyłącznie w pochwę, i czy używanie wibratora mieści się w kanonie dozwolonych pieszczot (sic!).

środa, 30 listopada 2011

Kultura czasów kryzysu

Nawiązując do poprzedniego wpisu, nie wiem czy powinienem życzyć naszym dzisiejszym literatom wielkiego powodzenia i zaszczytów. Daleko posuniętą ostrożność w tej kwestii sugeruje poniższy fragment z tekstu Wiktora Jerofiejewa „Dobrzy ludzie zabili Lwa” z ostatniego numeru „Książek”.

„A pieniądze śmieją się z pisarza. Bo albo jest ich zupełnie mało i pisarz zwierzęceje z ubóstwa, albo zalewają go złotym deszczem i pisarz milknie. Bo pisarz to najbardziej przewrotna istota na ziemi. Posiadacz przerośniętej wyobraźni, o niezwykłej wrażliwości, lepiej od innych rozumie również siłę pieniądza. W swoich marzeniach i fantazjach garnie się do władzy nad światem, dąży do jego przemiany, chce go naprawiać. Jest przy tym chory na próżność. Duże pieniądze, międzynarodowe nagrody, wyolbrzymione zachwyty często doprowadzają go do twórczej impotencji. Bo wszystko u niego jest na opak – karmi się biedami, niepowodzeniami, miłosnymi katastrofami, a szczęście go osłabia.”

Być może nadchodzący kryzys gospodarczy przyniesie (paradoksalnie!) kulturalną hossę?

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zawód pisarz

Gazeta Wyborcza postanowiła przeprowadzić wśród dziennikarzy plebiscyt na dziesięciu najlepszych pisarzy polskich przed czterdziestką, którzy mogliby zostać kandydatami do nagrody Nobla w 2040 roku. W wywiadzie z Wojciechem Kuczokiem, który zajął dziesiąte miejsce, znalazłem niezwykle lakoniczną i przekorną definicję:

       "Pisarz to jedna z tych profesji, w której sprawne udawanie mądrzejszego od siebie jest niezbędnym warunkiem powodzenia".

piątek, 18 listopada 2011

„Witam!”

Tym razem biję się w piersi. Od zawsze wiedziałem, że maile powinienem zaczynać tak, jakbym list zaczynał: „Szanowny Panie”, „Droga Zosiu” czy choćby „Cześć Zdzichu!”. Ulegałem jednak tej zgubnej modzie, o której do szczętu krytycznie pisze Piotr Śliwiński w ostatnim Magazynie Literackim (dodatek do Tygodnika Powszechnego 45/2011):

„Nawet nasi studenci nie wiedzą […], że nie należy zaczynać listu od witam. No właśnie – czy da się żyć w kraju, w którym ludzie witają się protekcjonalnym, władczym witam? Jakby chcieli zasłonić się przed drugim człowiekiem, z góry zakładając, że niesie upokorzenie, a co najmniej konieczność samoobrony lub wezwanie do rywalizacji. Tam, gdzie na początku stoi witam, na końcu stoi rozstrzygające, negatywne, dotrumienne żegnam. Tylko czy ktoś potrzebuje naszej wiedzy o tym, że nie należy zaczynać od witam, ponieważ lepiej nie traktować się nawzajem podle, jak przedmioty? Kogo to obchodzi?
 Cokolwiek czytuje zaledwie trzydzieści procent społeczeństwa, czytuje nie za dużo, ludzi jednej książki zastąpili ludzie jednej czwartej książki, kto zatem miałby przejąć się horrorem, wyzierającym z faktu, że tak powszechnie nadużywa się słowa witam?
I to jest powód, dla którego polonista jest w naszym kraju w naszych czasach zbędny. Nie słucha się go, nie liczy się z nim i na niego. Ale dokładnie to samo jest powodem, dla którego polonista jest w naszym kraju i w naszych czasach niezbędny. Posiada wiedzę tajemną, zapomnianą czy wręcz pogardzoną o tym, że nie należy zaczynać od witam. Tudzież traktować się jak rzeczy.”

Od dziś postanawiam, niemal już noworocznie, nie zaczynać od „witam”! Pozostanę jednak przy innym, zachwaszczającym rodzimy język, zwyczaju mówienia na powitanie „cheloł” z (jak określił to mój brat) ugrofińskim akcentem. Podobnież jestem jedynym człowiekiem na Ziemi, który potrafi w tak egzotyczny sposób obchodzić się z mową Williama Shakespeare’a i Rowana Atkinsona.

piątek, 11 listopada 2011

W przypływie poetycznej weny...

...stawiłem niegdyś (jakże mężnie!) czoła mojemu własnemu przemijaniu:

Czas to marzyciel nieustanny,
co wiecznie goni swe pragnienia,
lecz ich nie złapie, choćby pędził
szybciej od własnych myśli mknienia.

My, będąc czasu nikłym błyskiem,
czasem marzenia swe spełniamy,
lecz z biegiem czasu coraz częściej
konserwujemy je i odkładamy…

Tysiące porzuconych planów,
setki nadziei niespełnionych
i czas, co myślom spędza z czoła
przyszłości sen niedościgniony.

Nam z czasem wygrać się nie uda,
padniemy pierwsi, więc tymczasem
szczęście ocalmy pośród marzeń,
co nie chcą poddać się przed czasem.

piątek, 28 października 2011

Lektury na Zaduszki II

„Wiecie, co mnie najbardziej intryguje w mieszkańcach Moskwy, Londynu, Paryża, Amsterdamu, a tym bardziej Rzymu czy Jerozolimy? To, że większość z nich nie żyje. O nowojorczykach czy tokijczykach tego powiedzieć nie można, bo miasta, w których mieszkają są zbyt młode. 
Jeśli wszystkich ludzi, którzy zamieszkiwali prawdziwie stare miasto przez całą historię jego istnienia, wyobrazimy sobie jako jeden ogromny tłum i wpatrzymy się w to morze głów, to okaże się, że pustych oczodołów i wybielonych przez czas czerepów jest więcej niż żywych twarzy. Mieszkańcy miast z przeszłością żyją otoczeni zewsząd zmarłymi.”

Tak w Wyjaśnieniu do niezwykłej książki Historie cmentarne pisze autor, Grigorij Czchartiszwili, szukając powodów swej perwersyjnej wręcz skłonności do starych nekropolii. Zgromadzone w tym tomie teksty stanowią rodzaj specyficznego dwugłosu, w którym z równą siłą brzmi głos autora – przewodnika niespiesznych spacerów po cmentarzach wielkich miast i głos twórcy krótkich historii funeralnych – Borysa Akunina (Pod tym literackim pseudonimem Czchartiszwili pisze od lat swe kryminalne powieści i opowiadania).
W szczególnym czasie wspominania naszych zmarłych, składania wieńców i zapalania zniczy, dzięki którym cmentarze po zmroku przypominać będą żyjące miasta, warto sięgnąć po tę książkę… Być może znajdziemy w niej jakąś pociechę? Być może odnajdziemy kilka zdań, które pozwolą nam nieco mniej zdawkowo traktować listopadowe nadgrobne odwiedziny?

czwartek, 27 października 2011

Lektury na Zaduszki

W jednym z majowych wpisów (http://pamietnikzksiazek.blogspot.com/2011/05/spotkanie-z-wojciechem-tochmanem.html) przytoczyłem wypowiedź Wojciecha Tochmana ta temat sposobu, w jaki konstruuje on własną wypowiedź literacką. Jego reportaże mają wywoływać u czytelnika wręcz fizjologiczne reakcje, włącznie z bólem i strachem; mają wzbudzać poczucie bezradności i najprawdziwszy płacz…
Temu, kto nie sięgnął jeszcze po tochmanowskie książki, mogłoby się wydawać, że tak bezpośrednie oddziaływanie poprzez tekst literacki nie jest możliwe. Kto jednak czytał Jakbyś kamień jadła albo Dzisiaj narysujemy śmierć, musiał nieraz poczuć obrzydzenie, smród rozkładających się ciał i wszechogarniający, być może nawet paraliżujący, strach na myśl o tym, że i on mógłby paść ofiarą bestialskich wojen i pogromów.
To oczywiście nie jest łatwa lektura i nie kunszt literacki autora tu podziwiam, ale jego odwagę i determinację w opisywaniu świata po apokalipsie, rzeczywistości, która nam – ludziom sytego Zachodu, którzy tak szybko zapomnieli o własnych zbrodniach, nie mieści się w głowach. Jest to lektura obowiązkowa, stawiająca na nowo stare pytania o przyczyny krwawych konfliktów i rewolucji. Jest też sposobem spłaty długu pamięci wobec tych, którzy zginęli lub muszą żyć z piętnem traumatycznej przeszłości. 

„Patrzę na niego każdego ranka i żałuję. Że go nie usunęłam. Zaraz po tamtym wiele dziewczyn w obozie dla ocalonych usuwało. I ja jednego wieczoru zdecydowałam. Że zrobię to jutro. Ale we śnie usłyszałam głos: chcesz zabić dziecko? Chcesz być jak Interhamwe?
No to zrezygnowałam. I urodziłam. Wiara go ocaliła. […]
Ale, jak powiedziałam, teraz gorzko tego żałuję. Bóg mnie oszukał. Bo życie nie zwycięża śmierci. […]
Nie kocham tego chłopaka. Patrzę na niego i widzę tamtych. Nie ma ulgi. Bo on tu ciągle jest. Jak zadra jakaś. Hutu w moim domu. […] Wszyscy widzą ten podpis morderców. […] Moja matka poszła teraz w pole, mamy chwilę spokoju. Jej dzieci zostały przez nich zabite. I mąż. Tylko ja jej zostałam. I ten chłopak. Ona mu powtarza: ty żyjesz, a moje nie. Twój ojciec zabił moje dzieci!
I ja często do niego tak mówię: nie życzyłam sobie ciebie na świecie.
Chcę, żeby umarł. Nie pyta o ojca. Od razu go nauczyłam, żeby nie pytał. Miał dwa lata, kiedy po raz pierwszy powiedział: tata. Strzeliłam go w buzię bez żadnego namysłu i skutkuje do dzisiaj.
Gdybym go teraz zabiła, poszłabym do więzienia. Może tam znalazłabym spokój. Co o tym myślisz, biały człowieku?”

                                                           Wojciech Tochman: Dzisiaj narysujemy śmierć

środa, 19 października 2011

„Szkarłatny płatek i biały”

Książka na wskroś feministyczna i antypatryjalchalna, choć napisana przez mężczyznę; porównywana do powieści Charlesa Dickensa, Jane Austin czy Georga Eliota, operująca jednak dosadnym, współczesnym językiem; nie stroniąca od naturalistycznych opisów kopulacji i erotycznych sztuczek w rodzaju tryskania wodą z pochwy… Napisana z rozmachem historia młodej, nadzwyczaj inteligentnej i oczytanej prostytutki, której udaje się wyrwać z brudnego, podrzędnego burdelu i, w ciągu niespełna roku, stać się kochanką, utrzymanką, powierniczką sekretów, wspólniczką w interesach, a w końcu domowniczką bogatego przemysłowca – nieodpowiedzialnego samoluba i prostaka – który powierzy jej także opiekę nad wychowaniem jedynej córki.
Autor – Michel Faber – podaje czytelnikowi, zamknięty w konwencji powieści wiktoriańskiej, nie pozbawiony celnych spostrzeżeń, wykład o nierówności płci w kulturze Zachodu. Nietuzinkowe postacie, znakomicie nakreślone charaktery i zaskakujący (czasem) rozwój wydarzeń, nie wypełniają dostatecznie ośmiuset pięćdziesięciu stron książki i nie rekompensują drażniącego dydaktycznego smrodku. W jednym z ostatnich rozdziałów czytamy przytoczone przez narratora słowa wstępu do autobiograficznej powieści, którą po kryjomu pisze Sugar – główna bohaterka Szkarłatnego płatka…:

Jakże obłudny jesteś, filisterski czytelniku, jeżeli należysz do przedstawicieli płci, która chełpi się strzępem skóry w spodniach! Zapewne wyobrażasz sobie, że ta książka cię rozbawi, wzruszy, uratuje przed męczarnią nudy (największą męczarnią, na jaką narażona jest twoja uprzywilejowana płeć), i że skonsumowawszy powieść jak cukierek, będziesz mógł żyć dalej jak dotychczas! Właśnie tak, jak żyjesz, odkąd po raz pierwszy zdradziłeś Ewę w raju! Ale ta książka jest inna, drogi czytelniku. Ta książka jest jak NÓŻ. Nie trać głowy; będzie ci potrzebna!

Michel Faber, jak niegdyś Flaubert, mógłby zapewne powiedzieć: „Panna Sugar to ja!”; swoją powieść otwiera zresztą podobnymi słowami, cytując ostrzeżenie własnej bohaterki „Nie trać głowy – będzie ci potrzebna”. Jego książka nie jest jednak jak nóż… Chociaż może, chirurgiczna interwencja scenarzysty i wyostrzone oko filmowej kamery dodałyby tej historii nieco wartkości i głębi.

wtorek, 11 października 2011

Umberto Eco

Z wielkim apetytem zabrałem się w zeszłym tygodniu do Diariusza najmniejszego – zbiorku felietonów włoskiego mediewisty, historyka idei, autora Imienia Róży i Baudolina. Znalazłem kilka zgrabnych tekstów, lecz całość – nie zachwyca! Podobnie z Drugimi… i Trzecimi zapiskami na pudełku od zapałek, w których na próżno szukałem takiego ładunku inteligentnego, nieco cynicznego, humoru, jakim nabił Eco felietony zebrane w pierwszym tomie Zapisków… Jest wśród nich, między innymi, króciutka satyra na nieprzyjazne czytelnikom biblioteki publiczne. Autor w osiemnastu punktach radzi, jak taką bibliotekę urządzić. Dowiadujemy się stąd, że:

„4. Czas między zamówieniem a dostarczeniem książki winien być bardzo długi.
5. Nie ma potrzeby wypożyczać więcej niż jedną książkę na raz.
6. (…) Biblioteka ma zniechęcać do jednoczesnego czytania kilku książek, bo od tego można przecież dostać zeza. (…)
8. Bibliotekarz winien uważać czytelnika za wroga, nieroba (w przeciwnym razie byłby bowiem w pracy), za potencjalnego złodzieja.
9. Dział informacji winien być nieosiągalny.
10. Należy zniechęcać do wypożyczania. (…)
15. Nie dopuszczać do odzyskania następnego dnia czytanej książki. (…)
17. Jeśli tylko się uda – żadnych ubikacji.
18. W sytuacji idealnej czytelnika powinien obowiązywać zakaz wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że do niej wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu w prawdzie przez Wielką Rewolucję, lecz nie przyswojonych jeszcze przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może, i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – jeśli pominie się prawo do pospiesznego przemknięcia przez bibliotekę podręczną.

UWAGA DODATKOWA. Cały personel winien być dotknięty ułomnościami fizycznymi, albowiem obowiązkiem społeczeństwa jest zapewnienie pracy obywatelom niepełnosprawnym (bada się obecnie możliwość objęcia tą zasadą także straży pożarnej). Idealnym bibliotekarzem byłby ktoś chromy, gdyż dzięki temu uzyskuje się wydłużenie czasu potrzebnego na zejście do podziemi i powrót. Jeśli chodzi o te osoby z personelu, które wspinają się po drabinie do półek znajdujących się na wysokości ośmiu metrów, winny zamiast ręki mieć protezę z hakiem, a to ze względów bezpieczeństwa. Personel całkowicie pozbawiony kończyn górnych nosi ksiązki w zębach (panuje tendencja, żeby nie udostępniać książek w formacie większym niż ósemkowy).”

Zainteresowanych tym, Jak być Indianinem, Jak korzystać z instrukcji, Jak jeść w samolocie, Jak rozpoznać film porno lub wreszcie, Jak uzasadnić posiadanie biblioteki domowej odsyłam do Zapisków na pudełku od zapałek Umberto Eco.

wtorek, 4 października 2011

"Kiedy codzienność zmęczy ci oczy..."

Wiem dobrze, że poniższy tekst jest znany i żadnej Ameryki tu nie odkrywam. Zamieszczam jednak, by dać wyraz nieustającemu zachwytowi Jonaszowymi wierszami oraz towarzyszącemu mi od kilku dni, coraz bardziej jesiennemu, nastrojowi...

Kiedy codzienność zmęczy ci oczy
A skrzydeł nie masz, by odfrunąć
Narasta w tobie chęć, by się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Nie ma powodu się niepokoić
Gdy sens tej zasady uchwycicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie

Być wzorem dla samego siebie
Modelem opiewanym w pieśniach
Bardzo chwalebne, ale sam nie wiesz
Kiedy sam siebie zaczniesz przedrzeźniać
Życie to nie jest jeszcze życiorys
Życie powstaje w brudnopisie
Tylko staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie

Kiedy już wlazłeś pod górę
Nerwy ci drgają napiętą struną
Czas spuścić z tonu, trochę się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Pora balladkę w morał ustroić
Więc - chociaż bywa rozmaicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie


P.S. Niniejszym, poszerzam listę z wpisu "Co chciałbym dostać?" o dwutomowe wydanie tekstów Jonasza Kofty: Co to jest miłość. Wiersze i piosenki zebrane.

poniedziałek, 26 września 2011

Instrukcja do głosowania

Kilka lat temu napisałem wierszyk, który dziś tu zamieszczam, bo przypomniał mi się wśród przedwyborczej awantury:


byli już tacy szarlatani
co Boga chcieli nazwać próżnią
i modlić się do samych siebie
wszelkim świętościom wiecznie bluźniąc

nazwali siebie prorokami
nowych – nieznanych dotąd dreszczy
pięścią w stół bijąc przemawiali:
„Pod władzą naszą świat jest lepszy!”

i krzykiem wieszcząc raj na ziemi
wciąż przekonani o swej mocy
bili werblami marsz tryumfu
patrząc czy każdy wiernie kroczy

by zaprowadzić wieczne szczęście
i ład społeczny sprawiedliwy
by zyskać sobie miłość ludu
kamienowali nieszczęśliwych

a pozostałych niedowiarków
co nowych bogów odrzucili
na pal wbijali i wśród tłumu
ku serc krzepieniu obnosili


choć dzisiaj może się wydawać
że żaden terror nam nie grozi
że drugi Hitler, Pol Pot, Stalin
nigdy się więcej nie narodzi

że nie urośnie więcej w siłę
żaden szaleniec-ludobójca
że nie wybuchnie w naszych czasach
krwawa światowa rewolucja

to trzeba patrzeć trzeźwym okiem
i trwać na straży jasnej mowy
nie dawać wiary populistom
by łatwo z nią nie oddać głowy


czwartek, 22 września 2011

Cytacik wyborczy

W podarowanej mi wczoraj przez Jerzego Łazewskiego książeczce O błędach wymowy, którą stworzył wraz z Kazimierzem Gawędą, znalazłem zamieszczony jako rodzaj postscriptum cytat z Josifa Brodskiego:

„Nie wzywam bynajmniej do zastąpienia państwa biblioteką, choć myśl ta nawiedzała mnie niejednokrotnie, ale wierzę, że gdybyśmy wybierali naszych władców na podstawie ich lektur, zamiast programów politycznych, na ziemi byłoby mniej nieszczęścia”.

poniedziałek, 19 września 2011

Biblioteka – moja paranoja

Wiem, wiem… biblioteki są coraz bardziej przyjazne czytelnikom.  W dbałości o nas, niepoprawnych zapominalskich, wysyłają przypomnienia o terminach zwrotu książek via poczta elektroniczna czy sms! Od jakiegoś czasu możemy też prolongować okres wypożyczania przez Internet. Niestety, na mnie to nie działa! Z niespotykaną u mnie konsekwencją, permanentnie i z uporem przetrzymuję pożyczone lektury. Nie pomaga zapisywanie krytycznych dat, odbieranie maili i esemesów z wezwaniami do rychłego stawienia się w bibliotece, która (jak na złość) znajduje się tuż obok mojego miejsca pracy, a z domu jestem w stanie dojść do niej w dziesięć minut! 

Widać – nie jestem czytelnikiem przyjaznym bibliotekom. Płacąc kolejne kary, pocieszam się tylko, że oto raz jeszcze uiściłem datek na szczytny cel; wspomogłem, dzięki swej atawistycznej  skłonności do przetrzymywania książek, niewielki budżet wypożyczalni.

Wszak Ernest Bryll pisał, „że skrzydła pod garbem się klują”.

piątek, 16 września 2011

Moje fałszywe proroctwa

Wbrew przerażającym, apokaliptycznym zapowiedziom (http://www.tvn24.pl/-1,1707544,0,1,duzy-format-zniknie-z-gw,wiadomosc.html) i temu, co pisałem (http://pamietnikzksiazek.blogspot.com/2011_06_01_archive.html), „Duży Format” nie zniknął z łamów Gazety Wyborczej. Nie zniknął też, choć na to wyglądało, magazyn „Książki”, którego premiera miała miejsce w połowie czerwca. Mimo że długo trzeba było czekać na kolejny numer, który dopiero od kilku dni jest w sprzedaży, czytelnicy mogą być spokojni: periodyk będzie się ukazywał co kwartał. Szkoda, że Agora nie zdecydowała się na nieco większą częstotliwość wydań, ale jestem to w stanie wybaczyć, jeśli tylko „Książki” utrzymają dotychczasowy poziom.

piątek, 2 września 2011

Wszystkiego przeczytać się nie da!

W jednym z sierpniowych wydań tygodnika „Polityka” znalazł się zabawny tekst Justyny Sobolewskiej: Ranking książek najbardziej nieprzeczytanych. Arcydzieła literackie, które omijaliśmy z daleka. Każdy przecież ma na swym czytelniczym sumieniu takie, klasyczne przecież, pozycje, których znieść nie mógł i przebrnąć przez nie nie zdołał. W cytowanych przez Sobolewską wyznaniach literatów, wydawców, filologów najczęściej pojawiają się nazwiska Joyce’a i Prousta – absolutnych liderów wstydliwego rankingu. 

Generalnie: nikt nie przeczytał tego, co powinien przeczytać. Jest to mój stały wyrzut sumienia. Ale połknąć ocean? Czy to  w ogóle możliwe?zastanawia się Chwin.

Padają tu także nazwiska Orzeszkowej, z lekturowym Nad Niemnem na czele, Kraszewskiego, Manna – autora uwielbianej lub znienawidzonej Czarodziejskiej Góry, której jestem akurat gorącym zwolennikiem. Agata Bielik-Robson przyznaje, że nie przeczytała w całości Pana Tadeusza i że w ogóle ma problem z polskim romantyzmem. Paweł Dunin-Wąsowicz nie przeczytał Chłopów, a Witkacy działa na niego odstraszająco. Inga Iwasiow ze skruchą wymienia Jacka Londona i Stiega Larssona. Stefan Chwin nie doczytał Koranu i słabo pamięta Pamiętnik z powstania warszawskiego. Sumienie gryzie też Janusza Rudnickiego, który nie dał rady Pamiętnikowi znalezionemu w Saragossie.

„Sztuką jest mądrze mówić o książce, której się nie przeczytałomówi Michał Rusinek, pisarz, sekretarz Wisławy Szymborskiej.”

Ja, za Agatą Bielik-Robson, uroczyście oświadczam, że nigdy nie przeczytałem w całości Pana Tadeusza i prawdopodobnie – nigdy się do tej lektury nie zmuszę. Rytm trzynastozgłoskowca wprawia mnie w nieodpartą senność, graniczącą z uciążliwym i lekko mdlącym uczuciem, jakie towarzyszy mi podczas jazdy nadmiernie kołyszącym pociągiem. Na mojej prywatnej liście jest też nieprzeczytana Lalka, czego akurat żałuję i mam niegasnącą nadzieję na poprawę. Muszę też wyznać ze wstydem, ale także nutką przekory, że nie przeczytałem żadnej książki autorów, których wypowiedzi zamieściła w swoim artykule Justyna Sobolewska. Wyjątek stanowią jedynie dwaj panowie: Jerzy Pilch i Umberto Eco.

Artykuł Justyny Sobolewskiej znaleźć można na stronie:

niedziela, 28 sierpnia 2011

O dwóch lekturach wakacyjnych…

Niezwykle piękne deszczowe dni lipca, które udało mi się spędzić nad zimnym i wietrznym Bałtykiem wypełniła lektura powieści Dopóki mamy twarze. To ostatnia napisana dla dorosłego odbiorcy książka C. S. Lewisa. Starożytna historia Erosa i Psyche poddana została autorskiej reinterpretacji z iście epickim rozmachem. Mam jednak wrażenie, że kolejne wersje mitu, które (jak dowiedziałem się z posłowia) dojrzewały w świadomości Lewisa od czasów studenckich, połączyły się w tej powieści w całość niejednorodną i nieco chaotyczną, której fabułę wieńczy przynajmniej kilka zakończeń… Byłem więc książką trochę rozczarowany. Szczególnie po lekturze genialnych Listów starego diabła do młodego.
Znaczne bardziej udał mi się czytelniczy powrót do twórczości Leszka Kołakowskiego. Tym razem wpadła mi w ręce książka Nasza wesoła apokalipsa. Wybór najważniejszych esejów. Zbigniew Mentel starał się zmieścić w niej takie teksty, „które jako najważniejsze i najbardziej reprezentatywne  (…) pomagają zrozumieć, czym w historii myśli polskiej i światowej jest FENOMEN: KOŁAKOWSKI”. Zbiór otwiera esej Śmierć bogów – napisana w 1956 roku druzgocąca krytyka „komunizmu w praktyce”, demaskująca mity, które zawładnęły socjalistyczną polityką. Polecam także, wciąż niestety aktualny, esej: Antysemici. Pięć tez nienowych i przestroga oraz zamykające zbiór Kazanie na koniec wieku, którego niezwykła, zabawna puenta brzmi coraz groźniej:

„Powtarzam tedy: ideologie i symbole nie są ważne. Ideologie są z reguły słabsze aniżeli ich nosiciele, tych nosicieli aspiracje i interesy. Niebo nasze nigdy nie jest bez chmur, jak zresztą zawsze było i o czym ludzie zawsze wiedzieli. Nie powiadam, że pędzimy ku zagładzie. Raczej – jak w Alicji w krainie czarów – musimy się bardzo natężać i prędko pędzić, żeby być w tym samym miejscu”.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

"Ludzie na walizkach. Nowe historie"

Te rozmowy są naprawdę wzruszające. Nie jestem co prawda twardzielem i nieraz zdarza mi się zapłakać, ale też moje oczy nie łzawią na zawołanie pod wrażeniem każdej melancholijnej opowieści. Czytając drugi tom Ludzi na walizkach, nie można jednak pozostać obojętnym na cierpienie, o którym mówią goście Szymona Hołowni. Wielkie słowa, tak nieznośnie wytarte w obiegowych „życiowych prawdach”, zeszmacone w diatrybach politycznych i kościelnych kazań, stają tu w swej nagości i powadze wobec tragedii, bólu i zwątpienia konkretnych ludzi, postawionych pod brzemieniem własnej choroby czy przedwczesnej śmierci najbliższych.
Warto czytać tę książkę, bo w niepojęty i paradoksalny sposób pokazuje siłę nadziei i miłości, która pomogła jej bohaterom przetrwać traumatyczne momenty i na nowo zadomowić się w naszym przedśmiertnym życiu ludzi na walizkach...

niedziela, 31 lipca 2011

Co chciałbym dostać?

Czasem, szczególnie w prz1954eddzień różnych jubileuszów, pytają moi znajomi i bliscy, co chciałbym dostać z okazji... Postanowiłem więc, korzystając z chwili wakacyjnego wytchnienia, zamieścić tu mały wpis z listą kilku lub kilkunastu tytułów, które z różnych przyczyn nie znalazły się jeszcze w moim domowym zbiorku.
Obiecuję aktualizować poniższy wykaz, w miarę zapełniania kolejnych półek:

Leszek Kołakowski: Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań

Richard Feynman: Pan raczy żartować, panie Feynman!

Jan Jakub Kolski: Kulka z chleba

Zdenek Sverak: Butelki zwrotne

Włodzimierz Nowak: Serce narodu koło przystanku

Justyna Sobolewska: Książka o czytaniu

Leopold Tyrmand: Dziennik 1954

P.S. Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy zechcieli skorzystać z powyższych podpowiedzi. A szczególnie Świętemu Mikołajowi!

niedziela, 24 lipca 2011

Proza poetycka

Jeśliby ktoś tęsknił za prawdziwą literacką ucztą; za prozą napisaną tak kunsztownie, że ma się wrażenie obcowania z wielką poezją; za językiem dojrzałym i rozkwitającym z każdym kolejnym akapitem; za eksplozją słów i fraz tak dźwięcznych, że należy je czytać na głos choćby samemu sobie, niech zajrzy do Pałacu Wiesława Myśliwskiego.
Chciałem dać tu choćby mały przykład tej niebywale pięknej polszczyzny. Nie potrafiłem jednak wybrać odpowiedniego fragmentu, bo obawiałem się, że wyjęty z kontekstu i klimatu całej powieści zabrzmi tylko fałszywą nutą. Proszę mi więc wierzyć, że w monologu pasterza Jakuba – głównego bohatera i narratora, który nagle znalazł się sam w tytułowym Pałacu – brzmi wyraźnie i Schulz i Gombrowicz i Kolski ze swym magiczno-wiejskim realizmem. Jest tu także coś z Wyspiańskiego: Jakub wcielając się w różne role, przywdziewa również maski arystokratów, konfrontując w sobie chłopskie zacofanie i biedę z pańskim bogactwem i butą.

Po lekturze Pałacu, łapczywie rzucę się na inne teksty Myśliwskiego. A tym, co jeszcze w ogóle nie znają jego twórczości, polecam także niezwykle erudycyjny Traktat o łuskaniu fasoli.

piątek, 22 lipca 2011

Źle się dzieje w państwie ruskim!

Czasem nawet najbardziej banalne zdania potrafią przykuć uwagę czytelnika. Jedno z nich znalazłem w jedenastej (niestety ostatniej) części kryminalnych przygód Erasta Fandorina – Diamentowa karoca. Przyznaję, że olśniło mnie swą aktualnością:

„– Zguba Rosji w jej włodarzach. Jak zrobić, żeby rządzili ci, którzy mają po temu talent i dar, a nie same ambicje i znajomości?”

wtorek, 12 lipca 2011

Zaległości

W ostatnich dniach z powodu remontu mieszkania, bardzo intensywnej końcówki sezonu teatralnego i wielu jeszcze innych kataklizmów, byłem niemal całkowicie odłączony od normalnego życia. Książki musiały także zejść na dalszy plan; stąd też brak kolejnych wpisów.
W międzyczasie podczytywałem jednak niewielkich rozmiarów książeczkę Mircei Eliadego Młodość stulatka – rzecz, o wstydzie!, dotąd mi nieznaną ani z lektury, ani z filmu Francisa Forda Coppoli.
Powieść uwiodła mnie niestandardowym potraktowaniem motywu „frankensteinowskiego”. Główny bohater zostaje bowiem rażony piorunem, przez co młodnieje i budzi się do nowego życia jako intelektualny superbohater. Zyskuje niedościgłe dla dzisiejszych ludzi zdolności percepcyjne, potrafi błyskawicznie opanowywać nowe umiejętności, z dnia na dzień uczy się kolejnych języków, rozwiązuje niesłychanie skomplikowane zadania matematyczne… Jest tu więc coś z filmu Piękny umysł, jest też niezwykły nastrój niespiesznej zadumy i chęć zgłębienia zagadki czasu, który naszemu bohaterowi – Dominikowi Matei – wydaje się raz boskim darem, a innym razem więzieniem.
Ta surrealistyczna opowieść skrzy się zresztą tak wieloma znaczeniami i stawia tak wiele pytań, że z pewnością będę do niej wracał, by odnajdywać kolejne i kolejne warstwy. Z chęcią obejrzę też film, który, mam nadzieję, nie pozbawi mnie apetytu na powroty do tekstu Eliadego.
Tymczasem wracam do innych zaległych lektur.

P.S. Bardzo dziękuję mojej dobrej koleżance, która pożyczyła mi tę książkę. Teraz będzie musiała pożyczać mi ją częściej.

środa, 29 czerwca 2011

Koniec „Dużego Formatu”!

Gazeta Wyborcza wycofuje czwartkowy dodatek reporterski „Duży Format”. Dotychczasowi publicyści DF mają w części zasilić sobotni dodatek Gazety – „Wysokie Obcasy”; natomiast Mariusz Szczygieł, Juliusz Kurkiewicz i Paweł Goźliński (w roli naczelnego) są już zaangażowani w nowy periodyk Agory – miesięcznik „Książki”, którego pierwszy numer trzymam właśnie w ręku.
Cieszy mnie świetnie zapowiadający się tytuł; cieszy też obiecujący zespół redakcyjny, ale mam nieodparte wrażenie, że ta zamiana nie przyniesie Gazecie spodziewanego sukcesu komercyjnego (wzmocnienie sobotniej sprzedaży, pozyskanie szerszego grona czytelników), a nam – czytelnikom z pewnością odbierze cotygodniową przyjemność obcowania z jedynym poważnym magazynem reporterskim, skazując na długie, bo całomiesięczne wyczekiwanie kolejnego numeru „Książek”.
Ot, i cała smutna prawda o dyktaturze słupków sprzedaży…

P.S. W nowych „Książkach” polecam zabawny tekst Janusza Rudnickiego „Palę lektury!”

piątek, 17 czerwca 2011

Czytanie szkodzi zdrowiu

W najnowszym numerze Dużego Formatu (z 16.06.2011) wywiad z Tadeuszem Konwickim, a w wywiadzie takie oto myśli złote:

„I [...] człowiek był jakby zatruty tą literaturą, jakby uwarunkowany przez nią. [...]
Ja myślę, że wiele zachowań moich wynikało z lektur. Nie twierdzę, że świadomie. Podświadomie. Cała nasza, tego pokolenia, romantyzmu choroba, no, brała się z lektur, byliśmy uwrażliwieni. Nie wiem, no, nie przesadzam, chyba nie przesadzam, i nie wiem, czy to dobrze brzmi, ale rzeczywiście strasznie byliśmy nafaszerowani tą literaturą. [...]
Ja tu się przypadkowo przez pana trochę oskarżam, bo to nieprzyjemnie być przygłupem sterroryzowanym przez lektury. Trzeba było samemu, energicznie iść przez życie, niczemu się nie poddawać! A tu człowiek zatruty, zatruty tymi tonami książek, które połknął.
Przy czym jest zabawne, że czytanie było karygodne w takim tradycyjnym starym wileńskim domu. No bo strata czasu. Zamiast pracować, coś robić, to siedzi i czyta. Nie dość, demoralizujące na ogół książki – bo jak pan wie, wtedy ta cenzura społeczna była tysiąckroć bardziej surowa niż dzisiaj. Każda książka, która poddawała odrobinę zastały świat wątpliwościom, była niedopuszczalna. [...]
Lepiej za dużo nie wiedzieć. Za duża wiedza prowadzi do różnych dewiacji. [...]
Teraz ktoś taki jak ja, biedny: naczytałem się tych książek... 100 miliardów wszechświatów, a w naszym wszechświecie 100 miliardów galaktyk. Co mnie to daje? Że mi się wszystkiego odechciewa.”

Jak będę stary i do cna zatruty, to też się będę tak egzaltował. Albo rzeczywiście zrozumiem, że na to czytanie masę czasu straciłem i zajmę się jakąś pożyteczną robotą... Na przykład: pisaniem bajek dla dzieci, żeby się już za młodu miały czym truć!

środa, 8 czerwca 2011

„Rozumiecie Państwo…”

Nie! Nie rozumiem popularności podobnych zwrotów, których odbiorca, nie wiedzieć czemu, jest jednocześnie traktowany po kumpelsku i oficjalnie. Nie można przecież być z kimś jednocześnie na „ty” i per „Pan”. Jednak większość prezenterów, dziennikarzy, konferansjerów, gospodarzy programów publicystycznych etc. z lubością zwraca się do widzów czy słuchaczy: „pamiętacie Państwo”, „wybraliście Państwo”, „czy Państwo wiecie?”… Może to moja obsesja; może wychodzi ze mnie jakiś nabzdyczony purysta; może innym takie sformułowania nie przeszkadzają, ale mnie to wkurza okropnie, jest świadectwem matołectwa lub kompletnego braku jakiejkolwiek refleksji na temat właśnie wypowiadanej frazy!
A już kompletnie nie mogę się pogodzić z takim traktowaniem czytelnika. Coraz częściej znajduje bowiem powyższe zwroty w tekstach pisanych. Moim ulubionym przykładem jest, skądinąd całkiem sensowne, elektroniczne wydawnictwo literackie portalu internetowego www.biblionetka.pl. Redaktor naczelny „Literadaru” (kto wymyślił tę tragiczną nazwę?) w każdym wstępniaku zwraca się do czytelnika wymiennie: „mam przyjemność oddać w Państwa ręce”, „lektura tego numeru pozwoli Państwu” i „sami sprawdzicie”, „pamiętacie może”, w końcu „ważne jest to, żebyście Państwo przeczytali”. Mam nadzieję, że pan Piotr Stankiewicz zmieni ten zwyczaj i zdecyduje się na którąś z form: „chcecie, wiecie, rozumiecie” – bez niepotrzebnego „Państwa” lub „rozumieją Państwo”; „zechcą Państwo przeczytać”…

P.S. Mimo drażniącej maniery szefa biblionetkowego magazynu, polecam Państwu „Literadar” jako naprawdę interesujący magazyn o książkach.

wtorek, 31 maja 2011

Najbardziej dyskutowana książka roku?

Trzymam właśnie w rękach wspominaną już przeze mnie książkę Macieja Zaremby Higieniści. Z dziejów eugeniki – ponadczterystustronicowy raport o sankcjonowanych prawem (sic!) haniebnych praktykach, prowadzonych w imię „czystości rasy” w wielu krajach Europy (Szwajcarii, Danii, Niemczech, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Łotwie, Estonii, Islandii), a także w Meksyku, Japonii oraz niektórych stanach USA i Kanady.
To książka przytłaczająca. Przypomina nieco książki innego skandynawskiego pisarza, Svena Linqvista: Terra nullius i Wytępić całe to bydło, obnażające bezwzględność białego człowieka wobec „dzikusów” żyjących w Australii i Afryce. Głosicielom eugeniki jako regulacji narodzin osób „niepełnowartościowych” towarzyszy ta sama pogarda wobec współobywateli, która wypełniała serca kolonizatorów. Zarówno masowe mordowanie bezbronnych tubylców, jak i przymusowe sterylizacje poślednich członków społeczeństwa, mające swe źródło w ludzkiej niepohamowanej pysze, znalazły legitymizację w teorii ewolucji i doboru naturalnego Darwina (a właściwie w jej popularnej, zwulgaryzowanej wersji) oraz w poglądach głoszonych przez Francisa Galtona – twórcy pojęć ‘eugenika’ i ‘biometria’.
Jednak nie zawsze, wprowadzając do prawa zapisy umożliwiające legalne dokonywanie operacji pozbawienia płodności, powoływano się na wzniosłe naukowe teorie i badania. Jednym z najbardziej wstrząsających przykładów jest, cytowane przez Zarembę, uzasadnienie wyroku amerykańskiego Sądu Najwyższego, autorstwa sędziego Holmesa:

„Nieraz widzieliśmy, że dobro powszechne wymagać może od najlepszych obywateli ofiary z życia. Dziwne by było, gdyby nie mogło mniejszej ofiary wymagać od tych, którzy już osłabiają siłę państwa […]. Zasada, na mocy której dopuszcza się przymusowe szczepienia, jest wystarczająco szeroka, by objąć również przecięcie jajników. Trzy pokolenia imbecyli wystarczą.”

Juliusz Kurkiewicz w ostatnim numerze Dużego Formatu (26 V 2011) napisał:

„Nie zdziwię się, jeśli Higieniści staną się jedną z najbardziej dyskutowanych książek roku”.

poniedziałek, 23 maja 2011

Spotkanie z Wojciechem Tochmanem

Trochę mi wstyd, że dotąd mój ośrodek kultury nie podejmował zbyt wielu przedsięwzięć promujących czytelnictwo. Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni… Tymczasem, z coraz większym zaangażowaniem kibicuję działaniom naszej dzielnicowej biblioteki. Z jej inicjatywy, kilka miesięcy temu, powstał Białołęcki Klub Książki, który właśnie zaprasza na spotkanie z reporterem Gazety Wyborczej – Wojciechem Tochmanem. Autor Wściekłego psa i Jakbyś kamień jadła oraz najnowszej książki Dzisiaj narysujemy śmierć będzie gościł w Czytelni Naukowej nr XX przy ul. van Gogha 1 – w budynku jedynego liceum i jedynego domu kultury na Białołęce – 2 czerwca o 19:00.
Na zachętę przytaczam wypowiedź Tochmana z wywiadu zamieszczonego w książce Agnieszki Wójcińskiej Reporterzy bez fikcji:

„W tej chwili trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a nie bawić się w subtelne opisy świata. Coraz częściej używam mocnych barw, grubszych, odważniejszych kresek, głośniejszych dźwięków. Natłok informacji o ludzkim cierpieniu jest tak wielki, że to cierpienie się dewaluuje. Widzimy krew w telewizji i nic nas to nie obchodzi. Pijemy herbatę, jemy kolację. Więc chcę pisać tak, by czytelnik stracił apetyt. By go zabolało, by poczuł strach, mróz albo smród. Żeby się ubrudził, porzygał albo popłakał z bezradności. Chciałbym, by czytelnik chociaż na chwilę wszedł w skórę bohatera. Żeby zadrżał i pomyślał: i mnie się  to może przydarzyć.”

wtorek, 17 maja 2011

Jak oni czytają?

8 grudnia 2010 roku w Bibliotece Narodowej powołano do życia Republikę Książki – koalicję na rzecz propagowania czytelnictwa oraz zwiększania dostępu do kultury w naszym kraju (www.republikaksiazki.pl). Podczas kongresu inauguracyjnego pod hasłem „Czytanie włącza” odbyło się wiele rozmów i spotkań panelowych, w których próbowano odpowiedzieć między innymi na pytanie: jak powinna wyglądać promocja czytelnictwa w środkach masowego przekazu? Niestety, nikt z uczestników debaty, a byli to w większości wybitni reprezentanci świata kultury i nauki, nie wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Należy wzorem programów o największej oglądalności wprowadzić w „prime timie” show „Jak oni czytają?”.
Jury złożone z możliwie najbardziej zgryźliwych profesorów literatury, krytyków i pisarzy oraz nauczycieli nauczania początkowego przesłuchiwałoby naszych ulubionych celebrytów. W pierwszym odcinku, „Gwiazdy dukają na mrozie”, zadaniem jurorów byłoby wskazanie kto duka z zimna, a kto z braku wprawy. W następnej odsłonie: czytanie na czas. Wygrywa śmiałek, który wytrzyma najdłużej! Trzeci odcinek to mrożąca krew w żyłach próba czytania z kartki tekstu widzianego po raz pierwszy („You can read!”). Z biegiem tygodni zadania stawiane uczestnikom byłyby coraz trudniejsze; aż do egzaminu z elementarza i znajomości lektur szkolnych. Finał dla zuchwałych: zwycięzca wygrywa opasłe tomiszcze (może być Ulisses albo Dzieła Zebrane Miłosza), a kamera towarzyszy mu przy lekturze. Publiczność w esemesowym głosowaniu wybiera kolejne książki.
Druga edycja naszego show z udziałem polityków! Zapraszam przed telewizory.

piątek, 13 maja 2011

Nie umiem czytać Vargasa Llosy

Próbowałem na razie dwóch tytułów zeszłorocznego noblisty (Kto zabił Palomina Molero? oraz Ciotka Julia i skryba), ale żaden mnie nie zachwycił. Co więcej, Ciotkę Julię... rzuciłem w połowie lektury, zniechęcony fabularnym rozbuchaniem i niepohamowanym mnożeniem coraz to mniej istotnych wątków. Rozumiem, że zamierzeniem autora było zbudowanie prawdziwie polifonicznej powieści, przetykanej niedokończonymi opowiadaniami jej głównego bohatera. Rozumiem też, że irytacja czytelnika należała do założeń obranej konwencji. Llosa daje tu bowiem, nie pozbawiony satyry, obraz kultury masowej, której produktem są pisane na akord słuchowiska radiowe; tak bardzo przypominające dzisiejsze telenowele. Mimo to, nie umiem tych książek czytać! Nie wiem czy moja wrażliwość czytelnicza stępiała, czy też zacząłem spotkanie z „Varguitasem” od niewłaściwej strony. Być może powinienem najpierw sięgnąć po Rozmowę w Katedrze lub Pochwałę macochy?
Z chęcią poznałbym zdanie innych książkożerców na temat prozy Llosy. Szczególnie tych, co są w niej zakochani i potrafią odpowiedzieć na moje pytania.

poniedziałek, 9 maja 2011

Wywiady, wywiady…

Przyznaję, że sam jestem wielkim gadułą, ale z chęcią zamieniam się w słuch, gdy do rozmowy zapraszany jest ktoś interesujący; szczególnie, jeśli pytania zadaje dziennikarz umiejący słuchać. Do mistrzów gatunku należy z pewnością Grzegorz Miecugow, gospodarz znakomitego cyklu Inny punkt widzenia, którego rozmowy ukazały się także w wydaniu książkowym (dwa tomy, wyd. HELION) i mam nadzieję, że kolejne również trafią do druku.
Niedawno wyszedł także inny, niezwykle ciekawy, zbiór wywiadów, które wcześniej drukował Duży Format. Autorem wszystkich jest Dariusz Zaborek. Wśród szesnastu rozmówców znaleźli się między innymi: Michał Głowiński, Władysław Bartoszewski, Franciszek Pieczka oraz Magdalena Środa i arcybiskup Józef Życiński. A oto perełeczka z wywiadu z Michaliną Wisłocką, zatytułowanego Seksualistka:

Dla mnie jest pani osobą całkowicie pozbawioną pruderii.
– Pruderia to jest temperament schowany, który udaje, że go nie ma.”

Rozmowy z Dariuszem Zaborkiem, autorem książki Życie. Przewodnik praktyczny, można wysłuchać na stronie www.tok.fm/TOKFM/0,104176.html – polecam!

P.S. Tej książki nie raczyło mi wręczyć wydawnictwo AGORA. Kupiła mi ją moja żona, za co serdecznie dziękuję i proszę o więcej.

środa, 4 maja 2011

Książki, na które czekam

Już niebawem, nakładem wydawnictwa Czarne, ukażą się dwie książki – lektury absolutnie obowiązkowe. Obie wyszły spod piór, a może raczej z laptopów, znakomitych reportażystów: Mariusza Szczygła i Macieja Zaremby.
Szczygieł przygotował nowe wydanie tekstów z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Na swojej stronie internetowej  napisał:

„Miałem szczęście być świadkiem, kiedy pewnym ludziom w środę przydarzyła się niedziela. Są to reportaże o przeciętności, bo sam pochodzę z przeciętnego miasteczka i, jak mówi mój tata Jerzy Szczygieł, to piękne być przeciętnym. Nowa Polska po upadku komuny postawiła przed przeciętnymi nieprzeciętne zadanie.” (www.mariuszszczygiel.com.pl)

Niedziela, która zdarzyła się w środę powinna trafić do księgarń już 10 maja.
Maciej Zaremba, znany polskiemu czytelnikowi niemal jedynie ze znakomitego zbioru reportaży Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji, postanowił także powrócić do tekstów sprzed lat. Higieniści. Z dziejów eugeniki jest bowiem wzbogaconą wersją książki Czyści i inni (wyd. Czarne, 1999), w której zebrano artykuły demaskujące szwedzki program utrzymania „higieny rasy”, prowadzony za pomocą przymusowych sterylizacji osób „małowartościowych”. Ta niewątpliwie wstrząsająca lektura trafi na księgarskie półki około 15 maja.

P.S. Proszę tylko nie myśleć, że zaczynam polecać książki danego wydawnictwa ze względu na jakieś zobowiązania (na przykład: finansowe). Jak dotąd, należę do większości czytelników permanentnie zmuszanych do kupowania książek; pozbawionych jednak szans na choćby nikłe wynagrodzenie za godziny wytrwałej lektury.

środa, 27 kwietnia 2011

Proszę o cierpliwość

Przepraszam Życzliwych Czytelników tego bloga za brak kolejnych wpisów. Niestety, wydarzenia ostatniego tygodnia i szczególna sytuacja związana z moim miejscem pracy nie pozwalają mi na zajmowanie się blogiem. Proszę więc o cierpliwość. Nowe wpisy pojawią się z pewnością po 4. maja.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Audiobooki

Nie ma chyba nic lepszego na samotną podróż samochodem niż książka w wersji audio. Co prawda dopiero niedawno odkryłem ten wspaniały sposób na poznawanie nowych tekstów literackich, nie rzadko w znakomitych wykonaniach lektorskich. Oczywiście wszystko zależy od tego, na co się trafi… Słuchałem na przykład Jerzego Pilcha czytającego własną powieść Marsz Polonia. Może to i dobra literatura, ale autorska interpretacja po prostu fatalna. Tak jak poeci zazwyczaj nie potrafią dobrze recytować swoich wierszy, tak Pilch nie powinien się zabierać za głośną lekturę zarówno swoich, jak cudzych tekstów!
Wśród udanych audiobookowych lektur wymienić mogę Zostało z uczty bogów Newerlego w wykonaniu Jana Peszka, a także Forresta Gumpa czytanego przez Krzysztofa Kołbasiuka (podobał się także mojej żonie). Ale moim największym samochodowym hitem jest na razie niezwykła książka C. S. Lewisa Listy starego diabła do młodego w absolutnie mistrzowskiej interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza. Prawdziwie piekielna rozkosz!

czwartek, 14 kwietnia 2011

Towarzyszy mi chaos

Zawsze chciałem uporządkować jakoś własne lektury. Robiłem więc mocne postanowienia, że oto skoncentruję się wreszcie na wybranych tematach, autorach, ściśle określonych literaturach narodowych, odrzucając resztę ze świadomością, że nie da się wszystkiego przeczytać. Jednak moje lektury nie miały nigdy z tymi rozstrzygnięciami nic wspólnego. Czytam zazwyczaj niechlujnie przeskakując od literatury faktu do kryminału, od dziewiętnastowiecznej powieści do dzisiejszej fantastyki, od Kołakowskiego do Chmielewskiej, od Eco do Cejrowskiego, od książek lagrowych do wywiadów z gwiazdami dzisiejszego kina i teatru… W efekcie nie znam się na niczym. Mam jedynie blade pojęcie o kilku autorach, którzy byli tak mili i nie napisali w życiu zbyt wielu książek. To nie kokieteria! To frustracja i ciągły wyrzut sumienia. To męczarnia kolejnego wyboru, który poza krótkotrwałą przyjemnością zmiany, powiększa tylko mój grzech.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

"Rozmowy z katem"

Po raz pierwszy od czasów szkolnych sięgnąłem po Rozmowy z Katem Moczarskiego. Tym razem nie czytałem tej książki jako lekcji historii, ale jako przejmujące świadectwo zbiorowego szaleństwa, jakim był hitleryzm. Dziś nie porusza nas już tak bardzo wojenna statystyka śmierci, bo zdążyliśmy do niej przywyknąć. Mną, w trakcie lektury Rozmów…, wstrząsnęły najbardziej inne objawy Stroopowskiego obłędu. Oto jeden z nich:

„Roboty parkowo-ogrodowe [wspomina Jürgen Stroop] wykonywał nieduży oddział Luksemburczyków . To znawcy w dziedzinie uprawy roślin. Kto wie, czy nie są lepsi od Bułgarów, którzy kulturę ogrodniczą mają we krwi. Ci więźniowie Luksemburczycy (łagodni, zdyscyplinowani, fachowcy) byli zadowoleni z pracy u mnie. To zawsze lepiej niż siedzieć za drutami lub harować w kamieniołomach.
- Kto pilnował więźniów?
- Mój synek, Olaf. Miał co prawda tylko 8 lat, ale był bojowy i żołnierski. Sprawiłem mu czarne długie buty z giemzowej skóry i kazałem uszyć mundur SS-mański. Mały wyglądał wspaniale. Pamiętam, jak przechadzał się w pełnym uniformie SS wokół pracujących chłopów i ogrodników luksemburskich. Pan myśli, że był bezbronny? Nie! Mój Olaf, dozorując więźniów, miał sztylet SS-mański oraz prawdziwy karabinek włoski (tylko Włosi produkowali bardzo krótkie karabiny o normalnym kalibrze). Karabinek był nabity.”

W innym miejscu Strop będzie zachwycał się malarskim wręcz widowiskiem, jakim była dla niego detonacja warszawskiej synagogi, wieńcząca dwudziestoośmiodniową akcję równania z ziemią żydowskiego getta.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Rarytasik

No żeby tak dorosły, poważny reporter wydawał książeczkę w malutkiej majtkoworóżowej okładce z różową wstążeczką jako zakładką! Na pierwszy rzut oka wygląda to na intymny dzienniczek trzynastolatki… W tej niezwykle odważnej formie ukazały się teksty Mariusza Szczygła, które w latach 2001 – 2004 zamieszczano w Wysokich Obcasach. Przeczytałem je dopiero teraz, po lekturze innych, znakomitych!, książek Szczygła (Gottland, Zrób sobie raj). I nie zawiodłem się.
Kaprysik. Damskie historie to zbiorek sześciu reportaży, których bohaterami są kobiety. Każda z historii jest po prostu perełeczką. Autor potrafi odnaleźć coś metafizycznego w odpryskach codzienności, utrwalonych na kartkach pocztowych, w listach i dziennikach… Zupełnie jak Teresa Łączyńska – bohaterka tekstu Serial na dwa długopisy:

„Heniu Kochana, muszę Ci powiedzieć, że komórki mogą mieć wymiar metafizyczny. Mówię Ci to ja, od 50 lat inżynier. Są drogie, to prawda. Ale wiesz, że z moim wnuczkiem Michałem (on ma już 20 lat!) dzwonimy do siebie codziennie tylko na jeden sygnał i nie odbieramy. A na ekranie widać numer. Po prostu wysyłamy sobie taki impuls, że o sobie myślimy. I to jest impuls metafizyczny.”

czwartek, 31 marca 2011

PRL dla dzieci

Wczoraj wieczorem, za sprawą spektaklu teatralnego Jerzego Bielunasa, wszedłem w rzeczywistość stanu wojennego widzianego oczyma siedmioletniego chłopca, Adasia – głównego bohatera książki Jacka Dukaja Wroniec. Twórcy przedstawienia granego w Teatrze Kamienica musieli sprostać olbrzymiemu wyzwaniu, jakim było przeniesienie na scenę świata zaklętego w specyficznym, na poły baśniowym języku powieści. Ta karkołomna próba powiodła się przede wszystkim dzięki znakomitym pomysłom plastycznym i scenograficznym Honoraty Mochalskiej i Anny Czyż oraz songom, do których muzykę napisał Mateusz Pospieszalski, z najciekawszą Piosenką Członka w brawurowym wykonaniu Agnieszki Matysik. Całość ogląda się z dużą przyjemnością.
Powstał jednak spektakl, którego głównym adresatem jest młody widz, co potwierdziła onieśmielająca średnia wieku wczorajszej publiczności. Dominuje tu raczej atmosfera „zabawy w stan wojenny”, niźli wizja zdeformowanej przez dziecięcą wyobraźnię okrutnej, budzącej strach rzeczywistości grudnia ’81. Mimo to, mam nadzieję, że i wśród starszych czytelników Dukaja znajdą się tacy, co choć z ciekawości obejrzą przedstawienie. Może i w nich obudzi się dziecięca tęsknota za lepszym światem – światem najpiękniejszej fikcji…

P.S. Książka Wroniec posłużyła jako materiał obowiązkowy w konkursie literackim dla gimnazjalistów z Białołęki, który organizowałem wraz z moim dobrym kolegą w Ośrodku Kultury przy van Gogha. Powieść Dukaja zestawiliśmy z mało znanym dziełkiem Martyny Miklaszewskiej Mikołajek w szkole PRL – nawiązującym do słynnej serii Mikołajków Sempé i Goscinnego. Jeśli ktoś znajdzie tę przecudnej urody książeczkę – polecam jej żarłoczną lekturę.

czwartek, 24 marca 2011

A ja wolę Akunina

Dotąd rzadko sięgałem po kryminały. Ciekawość wzięła jednak górę nad uprzedzeniami, gdy postanowiłem sprawdzić, co kryją mroczne okładki szwedzkich kryminałów z serii Millenium i co decyduje o ich popularności. Na warsztat wziąłem Stiega Larssona i jego Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Przeczytałem ten opasły tom dość szybko i rzeczywiście było w tym czytaniu sporo przyjemności. Rzecz sprawnie napisana, z dobrze skonstruowaną fabułą, wyrazistymi i oryginalnymi postaciami; na dodatek, pisana ze szlachetnym zaangażowaniem w problemy społeczne. Niezłe wykonanie nie daje jednak odpowiedzi na pytanie o źródła tak dużego zainteresowania Larssonem. Książka jest raczej przyzwoitym czytadełkiem, więc trudno dopatrywać się tu jakichś literackich rewelacji.
Osobiście wolę Akunina, którego książki o przygodach Erasta Fandorina połykam namiętnie. Autor (właśc. Grigorij Czchartiszwili) połączył w nich znakomity talent fabularny z inteligentnymi odniesieniami do rozległej rosyjskiej i europejskiej tradycji literackiej. Niemal każdy z tomów prezentuje inną strategię narracyjną, z różnych perspektyw malując pejzaż Moskwy przełomu XIX i XX wieku. Szczególnie gorąco polecam tomy: Azazel, Lewiatan, Dekorator i Koronacja.

Przy okazji dziękuję mojej dobrej koleżance za świeże dostawy kolejnych tytułów:)

niedziela, 20 marca 2011

Pozycje pobożne

Jestem właśnie świeżo po lekturze polecanej przez Szymona Hołownię książki Petera Kreefta Wszystko, co chciałbyś wiedzieć o Niebie… ale nie śniło ci się zapytać. To ciekawy i niezwykle logiczny (o paradoksie!) wykład o tym, czego „ani ucho nie widziało, ani oko nie słyszało”. Mam jednak wrażenie, że to Kreeft powinien polecać książki Hołowni, który o Bogu, ludziach i religii potrafi pisać żywym językiem, z ogromnym znawstwem tematu i błyskotliwym poczuciem humoru. Katolikom polecił bym Kościół dla średnio zaawansowanych; ateuszom – Ludzi na walizkach. W tej niewielkiej książeczce zebrano rozmowy, które poruszają do głębi.

P.S. W Monopol na zbawienie mogą grać wszyscy.

czwartek, 17 marca 2011

Książki niekoniecznie do poduszki

Do czytania każde miejsce jest dobre – wiedzą o tym wszyscy nałogowi czytelnicy, którzy oddają się lekturze nie tylko tam, gdzie czeka wygodny fotel i krąg łagodnego światła nocnej lampki. Mole książkowe nie znoszą marnotrawstwa czasu, dlatego wykorzystują każdą okazję, by rzucić jakiś tekst przed oczy. Znakomicie nadają się do tego celu miejsca, w których, chcąc tego czy nie, musimy spędzić wiele godzin życia:  pociągi, autobusy, tramwaje, samoloty i wszelkie inne środki komunikacji zbiorowej, nie wyłączając wind. Ja w swym nałogu posunąłem się niemal do profanacji… By nie tracić kontaktu z książką, wyposażyłem swoją toaletę w zestaw lektur, które nawet zwykłą sławojkę zamieniłyby w prawdziwą świątynię dumania. W tym zacisznym miejscu najlepiej sprawdzają się dzieła wybitnych aforystów. Na moim prywatnym podium są:
1)      Myśli nieuczesane Stanisława Jerzego Leca
2)      Lapidaria Ryszarda Kapuścińskiego
3)      Piórka Jana Sztaudyngera
Miłej lektury!

środa, 16 marca 2011

Witam!

Mam nadzieję, że już niedługo w tym blogu pojawią się moje jedynie słuszne poglądy i przemyślenia na temat lektur, które mnie zachwycają, zmuszają do myślenia lub po prostu nie dają spać.