piątek, 28 października 2011

Lektury na Zaduszki II

„Wiecie, co mnie najbardziej intryguje w mieszkańcach Moskwy, Londynu, Paryża, Amsterdamu, a tym bardziej Rzymu czy Jerozolimy? To, że większość z nich nie żyje. O nowojorczykach czy tokijczykach tego powiedzieć nie można, bo miasta, w których mieszkają są zbyt młode. 
Jeśli wszystkich ludzi, którzy zamieszkiwali prawdziwie stare miasto przez całą historię jego istnienia, wyobrazimy sobie jako jeden ogromny tłum i wpatrzymy się w to morze głów, to okaże się, że pustych oczodołów i wybielonych przez czas czerepów jest więcej niż żywych twarzy. Mieszkańcy miast z przeszłością żyją otoczeni zewsząd zmarłymi.”

Tak w Wyjaśnieniu do niezwykłej książki Historie cmentarne pisze autor, Grigorij Czchartiszwili, szukając powodów swej perwersyjnej wręcz skłonności do starych nekropolii. Zgromadzone w tym tomie teksty stanowią rodzaj specyficznego dwugłosu, w którym z równą siłą brzmi głos autora – przewodnika niespiesznych spacerów po cmentarzach wielkich miast i głos twórcy krótkich historii funeralnych – Borysa Akunina (Pod tym literackim pseudonimem Czchartiszwili pisze od lat swe kryminalne powieści i opowiadania).
W szczególnym czasie wspominania naszych zmarłych, składania wieńców i zapalania zniczy, dzięki którym cmentarze po zmroku przypominać będą żyjące miasta, warto sięgnąć po tę książkę… Być może znajdziemy w niej jakąś pociechę? Być może odnajdziemy kilka zdań, które pozwolą nam nieco mniej zdawkowo traktować listopadowe nadgrobne odwiedziny?

czwartek, 27 października 2011

Lektury na Zaduszki

W jednym z majowych wpisów (http://pamietnikzksiazek.blogspot.com/2011/05/spotkanie-z-wojciechem-tochmanem.html) przytoczyłem wypowiedź Wojciecha Tochmana ta temat sposobu, w jaki konstruuje on własną wypowiedź literacką. Jego reportaże mają wywoływać u czytelnika wręcz fizjologiczne reakcje, włącznie z bólem i strachem; mają wzbudzać poczucie bezradności i najprawdziwszy płacz…
Temu, kto nie sięgnął jeszcze po tochmanowskie książki, mogłoby się wydawać, że tak bezpośrednie oddziaływanie poprzez tekst literacki nie jest możliwe. Kto jednak czytał Jakbyś kamień jadła albo Dzisiaj narysujemy śmierć, musiał nieraz poczuć obrzydzenie, smród rozkładających się ciał i wszechogarniający, być może nawet paraliżujący, strach na myśl o tym, że i on mógłby paść ofiarą bestialskich wojen i pogromów.
To oczywiście nie jest łatwa lektura i nie kunszt literacki autora tu podziwiam, ale jego odwagę i determinację w opisywaniu świata po apokalipsie, rzeczywistości, która nam – ludziom sytego Zachodu, którzy tak szybko zapomnieli o własnych zbrodniach, nie mieści się w głowach. Jest to lektura obowiązkowa, stawiająca na nowo stare pytania o przyczyny krwawych konfliktów i rewolucji. Jest też sposobem spłaty długu pamięci wobec tych, którzy zginęli lub muszą żyć z piętnem traumatycznej przeszłości. 

„Patrzę na niego każdego ranka i żałuję. Że go nie usunęłam. Zaraz po tamtym wiele dziewczyn w obozie dla ocalonych usuwało. I ja jednego wieczoru zdecydowałam. Że zrobię to jutro. Ale we śnie usłyszałam głos: chcesz zabić dziecko? Chcesz być jak Interhamwe?
No to zrezygnowałam. I urodziłam. Wiara go ocaliła. […]
Ale, jak powiedziałam, teraz gorzko tego żałuję. Bóg mnie oszukał. Bo życie nie zwycięża śmierci. […]
Nie kocham tego chłopaka. Patrzę na niego i widzę tamtych. Nie ma ulgi. Bo on tu ciągle jest. Jak zadra jakaś. Hutu w moim domu. […] Wszyscy widzą ten podpis morderców. […] Moja matka poszła teraz w pole, mamy chwilę spokoju. Jej dzieci zostały przez nich zabite. I mąż. Tylko ja jej zostałam. I ten chłopak. Ona mu powtarza: ty żyjesz, a moje nie. Twój ojciec zabił moje dzieci!
I ja często do niego tak mówię: nie życzyłam sobie ciebie na świecie.
Chcę, żeby umarł. Nie pyta o ojca. Od razu go nauczyłam, żeby nie pytał. Miał dwa lata, kiedy po raz pierwszy powiedział: tata. Strzeliłam go w buzię bez żadnego namysłu i skutkuje do dzisiaj.
Gdybym go teraz zabiła, poszłabym do więzienia. Może tam znalazłabym spokój. Co o tym myślisz, biały człowieku?”

                                                           Wojciech Tochman: Dzisiaj narysujemy śmierć

środa, 19 października 2011

„Szkarłatny płatek i biały”

Książka na wskroś feministyczna i antypatryjalchalna, choć napisana przez mężczyznę; porównywana do powieści Charlesa Dickensa, Jane Austin czy Georga Eliota, operująca jednak dosadnym, współczesnym językiem; nie stroniąca od naturalistycznych opisów kopulacji i erotycznych sztuczek w rodzaju tryskania wodą z pochwy… Napisana z rozmachem historia młodej, nadzwyczaj inteligentnej i oczytanej prostytutki, której udaje się wyrwać z brudnego, podrzędnego burdelu i, w ciągu niespełna roku, stać się kochanką, utrzymanką, powierniczką sekretów, wspólniczką w interesach, a w końcu domowniczką bogatego przemysłowca – nieodpowiedzialnego samoluba i prostaka – który powierzy jej także opiekę nad wychowaniem jedynej córki.
Autor – Michel Faber – podaje czytelnikowi, zamknięty w konwencji powieści wiktoriańskiej, nie pozbawiony celnych spostrzeżeń, wykład o nierówności płci w kulturze Zachodu. Nietuzinkowe postacie, znakomicie nakreślone charaktery i zaskakujący (czasem) rozwój wydarzeń, nie wypełniają dostatecznie ośmiuset pięćdziesięciu stron książki i nie rekompensują drażniącego dydaktycznego smrodku. W jednym z ostatnich rozdziałów czytamy przytoczone przez narratora słowa wstępu do autobiograficznej powieści, którą po kryjomu pisze Sugar – główna bohaterka Szkarłatnego płatka…:

Jakże obłudny jesteś, filisterski czytelniku, jeżeli należysz do przedstawicieli płci, która chełpi się strzępem skóry w spodniach! Zapewne wyobrażasz sobie, że ta książka cię rozbawi, wzruszy, uratuje przed męczarnią nudy (największą męczarnią, na jaką narażona jest twoja uprzywilejowana płeć), i że skonsumowawszy powieść jak cukierek, będziesz mógł żyć dalej jak dotychczas! Właśnie tak, jak żyjesz, odkąd po raz pierwszy zdradziłeś Ewę w raju! Ale ta książka jest inna, drogi czytelniku. Ta książka jest jak NÓŻ. Nie trać głowy; będzie ci potrzebna!

Michel Faber, jak niegdyś Flaubert, mógłby zapewne powiedzieć: „Panna Sugar to ja!”; swoją powieść otwiera zresztą podobnymi słowami, cytując ostrzeżenie własnej bohaterki „Nie trać głowy – będzie ci potrzebna”. Jego książka nie jest jednak jak nóż… Chociaż może, chirurgiczna interwencja scenarzysty i wyostrzone oko filmowej kamery dodałyby tej historii nieco wartkości i głębi.

wtorek, 11 października 2011

Umberto Eco

Z wielkim apetytem zabrałem się w zeszłym tygodniu do Diariusza najmniejszego – zbiorku felietonów włoskiego mediewisty, historyka idei, autora Imienia Róży i Baudolina. Znalazłem kilka zgrabnych tekstów, lecz całość – nie zachwyca! Podobnie z Drugimi… i Trzecimi zapiskami na pudełku od zapałek, w których na próżno szukałem takiego ładunku inteligentnego, nieco cynicznego, humoru, jakim nabił Eco felietony zebrane w pierwszym tomie Zapisków… Jest wśród nich, między innymi, króciutka satyra na nieprzyjazne czytelnikom biblioteki publiczne. Autor w osiemnastu punktach radzi, jak taką bibliotekę urządzić. Dowiadujemy się stąd, że:

„4. Czas między zamówieniem a dostarczeniem książki winien być bardzo długi.
5. Nie ma potrzeby wypożyczać więcej niż jedną książkę na raz.
6. (…) Biblioteka ma zniechęcać do jednoczesnego czytania kilku książek, bo od tego można przecież dostać zeza. (…)
8. Bibliotekarz winien uważać czytelnika za wroga, nieroba (w przeciwnym razie byłby bowiem w pracy), za potencjalnego złodzieja.
9. Dział informacji winien być nieosiągalny.
10. Należy zniechęcać do wypożyczania. (…)
15. Nie dopuszczać do odzyskania następnego dnia czytanej książki. (…)
17. Jeśli tylko się uda – żadnych ubikacji.
18. W sytuacji idealnej czytelnika powinien obowiązywać zakaz wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że do niej wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu w prawdzie przez Wielką Rewolucję, lecz nie przyswojonych jeszcze przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może, i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – jeśli pominie się prawo do pospiesznego przemknięcia przez bibliotekę podręczną.

UWAGA DODATKOWA. Cały personel winien być dotknięty ułomnościami fizycznymi, albowiem obowiązkiem społeczeństwa jest zapewnienie pracy obywatelom niepełnosprawnym (bada się obecnie możliwość objęcia tą zasadą także straży pożarnej). Idealnym bibliotekarzem byłby ktoś chromy, gdyż dzięki temu uzyskuje się wydłużenie czasu potrzebnego na zejście do podziemi i powrót. Jeśli chodzi o te osoby z personelu, które wspinają się po drabinie do półek znajdujących się na wysokości ośmiu metrów, winny zamiast ręki mieć protezę z hakiem, a to ze względów bezpieczeństwa. Personel całkowicie pozbawiony kończyn górnych nosi ksiązki w zębach (panuje tendencja, żeby nie udostępniać książek w formacie większym niż ósemkowy).”

Zainteresowanych tym, Jak być Indianinem, Jak korzystać z instrukcji, Jak jeść w samolocie, Jak rozpoznać film porno lub wreszcie, Jak uzasadnić posiadanie biblioteki domowej odsyłam do Zapisków na pudełku od zapałek Umberto Eco.

wtorek, 4 października 2011

"Kiedy codzienność zmęczy ci oczy..."

Wiem dobrze, że poniższy tekst jest znany i żadnej Ameryki tu nie odkrywam. Zamieszczam jednak, by dać wyraz nieustającemu zachwytowi Jonaszowymi wierszami oraz towarzyszącemu mi od kilku dni, coraz bardziej jesiennemu, nastrojowi...

Kiedy codzienność zmęczy ci oczy
A skrzydeł nie masz, by odfrunąć
Narasta w tobie chęć, by się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Nie ma powodu się niepokoić
Gdy sens tej zasady uchwycicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie

Być wzorem dla samego siebie
Modelem opiewanym w pieśniach
Bardzo chwalebne, ale sam nie wiesz
Kiedy sam siebie zaczniesz przedrzeźniać
Życie to nie jest jeszcze życiorys
Życie powstaje w brudnopisie
Tylko staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie

Kiedy już wlazłeś pod górę
Nerwy ci drgają napiętą struną
Czas spuścić z tonu, trochę się stoczyć
Wypoczynkowo obsunąć
Pora balladkę w morał ustroić
Więc - chociaż bywa rozmaicie
Staczać się trzeba powoli
Żeby starczyło na całe życie


P.S. Niniejszym, poszerzam listę z wpisu "Co chciałbym dostać?" o dwutomowe wydanie tekstów Jonasza Kofty: Co to jest miłość. Wiersze i piosenki zebrane.