piątek, 30 grudnia 2011

Liczenie owiec

Jak przystało na okołowigilijny czas, zwierzęta znów przemówiły ludzkim głosem. Tym razem za sprawą niezwykłego (filozoficznego!) kryminału Leonie Swann, w którym niewielkie stado owiec z Glennkill prowadzi śledztwo, by dowiedzieć się, kto zabił ich pasterza, znalezionego na łące ze szpadlem w brzuchu. Dzięki pannie Maple, Białemu Wielorybowi, Otellu, Sir Ritchfieldowi, Chmurce, Matyldzie, Zorze, Wrzosowatej, Melmonthowi Wędrowcowi, Bystrej i Ramzesowi przekonałem się, że nic co owcze nie jest mi obce.
Być może większość podczytujących ten blog zna już Sprawiedliwość owiec. Książka była jednym z literackich hitów 2006 roku. Ja, choć z opóźnieniem, przyłączam się do grona chwalców, lecz umiarkowanych. Do Folwarku zwierzęcego jednak daleko...

wtorek, 27 grudnia 2011

Postanowienie noworoczne, czyli manifest grafomana

Zawsze  chciałem spróbować swoich sił jako autor. Nigdy nie miałem śmiałości. Wydawało mi się, że to, co wiem o świecie jest tak banalne i oczywiste, że z pewnością nikogo nie zainteresuje. Przed pisaniem powstrzymywało mnie dojmujące poczucie braku stosownych umiejętności i doświadczenia.  Starałem się więc dotąd być dobrym, świadomym, oddanym lekturze czytelnikiem i nie zapuszczałem się w rejony zarezerwowane dla twórców – prawdziwych literatów, demiurgów, artystów…
Dziś postanawiam solennie, że nadchodzący rok będzie w tym zakresie przełomowy. Oto niedająca się już poskromić wybujała i przemożna grafomańska chuć, domaga się spełnienia! Znajdzie wreszcie ujście tłamszony przez lata intelekt i świat ujrzy w końcu blask skrywanego samolubnie talentu!
Na coś się jednak zdały tysiące stron, zapełnione bełkotem, nieznośnym kiczem, tandetną filozofią i błędami stylistycznymi. Taka lektura może naprawdę wyleczyć z wielu kompleksów. A skoro słabsze rozdziały i gorsze akapity mogą się zdarzyć także wielkim, cóż mnie jeszcze powstrzymuje przed własną literacką ekspresją?
P.S. Z życzeniami przełamania wszelkich niedorzecznych barier i zahamowań!

czwartek, 22 grudnia 2011

„Cmentarz w Pradze”

Ma rację Marek Bieńczyk nazywając najnowszą książkę Umberto Eco powieścią sfingowaną (Tygodnik Powszechny nr 52/2011). Niecierpliwe i pełne nadziei oczekiwanie na ukazanie się Cmentarza w Pradze, zamieniło się w zniecierpliwienie towarzyszące coraz bardziej beznadziejnemu brnięciu przez kolejne strony tej przedziwnej i ponad miarę nabrzmiałej opowieści.
Autor Imienia Róży oddał w nasze ręce tekst iskrzący się erudycyjnymi odwołaniami, skrupulatnie oddający realia i kulturalny klimat Europy końca dziewiętnastego wieku. Zapomniał jednak zupełnie o fabule, będącej przecież ważnym elementem gatunkowym powieści, pozostawiając wręcz szczątkowy szkic wydarzeń, stanowiący jedynie pretekst do snucia meandrycznej historii o powstaniu Protokołów mędrców Syjonu.
Mam nieodparte wrażenie, że Eco uległ zgubnej pokusie prowadzenia z czytelnikiem intelektualnej gry, której jednak nie potrafił zmieścić w formule powieściowej. Mamy zatem ersatz powieści, która mogłaby powstać, gdyby autorowi większą radość sprawiało opowiadanie, niż piętrzenie intertekstualnych rebusów i ciągłe popisywanie się wręcz encyklopedyczną wiedzą na temat opisywanych ludzi, miejsc oraz idei ożywiających dziewiętnastowieczne umysły.
Być może spostrzeżenia na temat spiskowych teorii dziejów, również tych antysemickich, łatwiej byłoby przedstawić w postaci tekstu o charakterze publicystycznym… Mam jednak wątpliwości, czy zapisane wprost tezy o bezpośredniej zależności pomiędzy utrwalanymi w dawniejszych czasach stereotypami a Zagładą zostałyby przyjęte z aprobatą. Moim zdaniem to zbyt duże uproszczenie, które w ustach szanowanego historyka idei musiałoby zabrzmieć naiwnie; wręcz głupio. Literacki (czy pseudoliteracki) sztafarz daje autorowi komfortowe poczucie bezpiecznego dystansu.

wtorek, 6 grudnia 2011

"The english surgeon"

Ten film jest jak modlitwa. Do Boga, który może być tylko sumą wszystkich okrucieństw, albo sumą wszystkich ludzkich cierpień: Boga-sadysty lub Boga współcierpiącego ze swoim stworzeniem. 
Dawno nie oglądałem czegoś tak poruszającego.

The english surgeon (pol. Angielski lekarz) prod. Wielka Brytania reż. Geoffrey Smith (film dokumentalny).

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Seks po bożemu

Bardzo szanuję działalność ojca Ksawerego Knotza i jego troskę o rozwój seksualnego pożycia małżonków. Jest coś nowatorskiego i bezpruderyjnego w staraniach, by sprawy łóżkowe przestały być dla katolików tematem tabu, źródłem nieustających rozterek i obaw czy aby nie popełnia się grzechu robiąc fellatio. Ksiązki ojca Knotza wielu parom mogą ułatwić wyzwolenie się ze wciąż pokutującego w naszym społeczeństwie zaściankowego myślenia o seksie.
Jednak po lekturze kuszącej pozycji Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób, co chcesz. Z ojcem Ksawerym Knotem rozmawia Sylwester Szefer uważam, że rysująca się w niej wizja małżeństwa jest nadal niebezpiecznie konserwatywna. Oto kobieta jest niemal bez wyjątku kurą domową, troszczącą się o pranie, sprzątanie, gotowanie, tudzież pracę zawodową oraz dzieci. Mężczyzna zaś pozostaje nieodmiennie zmęczonym zawodowymi obowiązkami panem domu. Oczywiście Knotz wielokrotnie powtarza i zachęca oboje małżonków do wzajemnej opieki, wspólnych rozmów (również o seksie), randek i otwartości na oczekiwania drugiej strony (także w łóżku), ale jednocześnie nie próbuje zanegować stereotypowego status quo. W efekcie dokłada tylko seksualnych obowiązków żonie, która po nakarmieniu dzieci (i męża), wywieszeniu prania, posprzątaniu mieszkania i po zmyciu naczyń ma zadbać o dobrą atmosferę w sypialni (np. wykonując taniec erotyczny dla swojego pana). Mężczyzna także zobowiązany jest do dbałości o żonę-kochankę. Ma ją pieścić, komplementować i podrywać już od śniadania, ale o strojeniu się w seksowne fatałaszki i stripteasie w jego wydaniu nie ma mowy. Cóż – faceci mają lepiej!
Otwarte i przyjazne poruszanie kwestii seksualnych przez ludzi Kościoła jest światełkiem w mroku. Niestety, o prawdziwie partnerskim wzorcu chrześcijańskiego małżeństwa możemy na razie zapomnieć.

P.S. Jestem wdzięczny ojcu Knotzowi za „odczarowywanie” seksu z tych wszystkich kołtuńskich przekonań o jedynie słusznych pozycjach, grzesznych pieszczotach i bezbożnych orgazmach. Nie mogę się jednak pogodzić z zaprzęganiem nauki Kościoła do rozstrzygania czy spuszczać się należy wyłącznie w pochwę, i czy używanie wibratora mieści się w kanonie dozwolonych pieszczot (sic!).