niedziela, 28 sierpnia 2011

O dwóch lekturach wakacyjnych…

Niezwykle piękne deszczowe dni lipca, które udało mi się spędzić nad zimnym i wietrznym Bałtykiem wypełniła lektura powieści Dopóki mamy twarze. To ostatnia napisana dla dorosłego odbiorcy książka C. S. Lewisa. Starożytna historia Erosa i Psyche poddana została autorskiej reinterpretacji z iście epickim rozmachem. Mam jednak wrażenie, że kolejne wersje mitu, które (jak dowiedziałem się z posłowia) dojrzewały w świadomości Lewisa od czasów studenckich, połączyły się w tej powieści w całość niejednorodną i nieco chaotyczną, której fabułę wieńczy przynajmniej kilka zakończeń… Byłem więc książką trochę rozczarowany. Szczególnie po lekturze genialnych Listów starego diabła do młodego.
Znaczne bardziej udał mi się czytelniczy powrót do twórczości Leszka Kołakowskiego. Tym razem wpadła mi w ręce książka Nasza wesoła apokalipsa. Wybór najważniejszych esejów. Zbigniew Mentel starał się zmieścić w niej takie teksty, „które jako najważniejsze i najbardziej reprezentatywne  (…) pomagają zrozumieć, czym w historii myśli polskiej i światowej jest FENOMEN: KOŁAKOWSKI”. Zbiór otwiera esej Śmierć bogów – napisana w 1956 roku druzgocąca krytyka „komunizmu w praktyce”, demaskująca mity, które zawładnęły socjalistyczną polityką. Polecam także, wciąż niestety aktualny, esej: Antysemici. Pięć tez nienowych i przestroga oraz zamykające zbiór Kazanie na koniec wieku, którego niezwykła, zabawna puenta brzmi coraz groźniej:

„Powtarzam tedy: ideologie i symbole nie są ważne. Ideologie są z reguły słabsze aniżeli ich nosiciele, tych nosicieli aspiracje i interesy. Niebo nasze nigdy nie jest bez chmur, jak zresztą zawsze było i o czym ludzie zawsze wiedzieli. Nie powiadam, że pędzimy ku zagładzie. Raczej – jak w Alicji w krainie czarów – musimy się bardzo natężać i prędko pędzić, żeby być w tym samym miejscu”.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

"Ludzie na walizkach. Nowe historie"

Te rozmowy są naprawdę wzruszające. Nie jestem co prawda twardzielem i nieraz zdarza mi się zapłakać, ale też moje oczy nie łzawią na zawołanie pod wrażeniem każdej melancholijnej opowieści. Czytając drugi tom Ludzi na walizkach, nie można jednak pozostać obojętnym na cierpienie, o którym mówią goście Szymona Hołowni. Wielkie słowa, tak nieznośnie wytarte w obiegowych „życiowych prawdach”, zeszmacone w diatrybach politycznych i kościelnych kazań, stają tu w swej nagości i powadze wobec tragedii, bólu i zwątpienia konkretnych ludzi, postawionych pod brzemieniem własnej choroby czy przedwczesnej śmierci najbliższych.
Warto czytać tę książkę, bo w niepojęty i paradoksalny sposób pokazuje siłę nadziei i miłości, która pomogła jej bohaterom przetrwać traumatyczne momenty i na nowo zadomowić się w naszym przedśmiertnym życiu ludzi na walizkach...