sobota, 29 grudnia 2012

Książki przeczytane w 2012

Od początku roku skrupulatnie spisywałem tytuł każdej przeczytanej książki. Pomijałem tylko te, które z różnych powodów odłożyłem po kilkunastu lub kilkudziesięciu stronach. Do niektórych z pewnością wrócę, inne po prostu do czytania się nie nadają, jak choćby zbiór tekstów Jana Nowickiego Mężczyzna i one, który bezapelacyjnie uznać mogę za największe rozczarowanie roku. Najlepsze oznaczyłem poprzez wytłuszczenie (tytułu, a nie książki!); wśród nich pierwsze miejsce zajmuje niepodzielnie Steve Sem-Sandberg z Biednymi ludźmi z miasta Łodzi. Miłej lektury!

1.       Margaret Atwood: Rok potopu
2.       Marian Pilot: Pióropusz
3.       Tiziano Terzani: Zakazane wrota
4.       Clarie Castillon: Insekt
5.       Joanna Olczak-Ronikier: Korczak. Próba biografii
6.       Joanna Szczepkowska: Zagrać Marię
7.       Jannie Dielemans: Witajcie w raju
8.       Jacek Hugo-Bader: Dzienniki kołymskie
9.       Sergiusz Piasecki: Siedem pigułek Lucyfera
10.   Szymon Hołownia, Marcin Prokop: Bóg, kasa i rock’n’roll
11.   Wiesław Myśliwski: Widnokrąg
12.   Steve Sem-Sandberg: Biedni ludzie z miasta Łodzi
13.   Roman Kurkiewicz: Klapsy polskie
14.   Zygmunt Bauman: Kultura w płynnej nowoczesności
15.   Margaret Atwood: Oryks i Derkacz
16.   Necla Kelek: Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji
17.   Martyna Wojciechowska: Zapiski (pod)różne
18.   Mariusz Szczygieł: Láska nebeská
19.   Jan Grzegorczyk: Puszczyk
20.   Liao Yiwu: Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych
21.   Filip Springer: Miedzianka. Historia znikania
22.   Boris Akunin: Powieść szpiegowska
23.   Boris Akunin: Fantastyka
24.   Swietłana Aleksijewicz: Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
25.   Krzysztof Varga: Aleja Niepodległości
26.   Jerzy Stuhr: Tak sobie myślę…
27.   Günter Wallraff: Z nowego wspaniałego świata 
28.   Krzysztof Varga: Trociny
29.   Stephen Clarke: Merde! Rok w Paryżu (audiobook)
30.   Sylwia Chutnik: Mama ma zawsze rację
31.   Ilja Erenburg: Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca
32.   Zygmunt Bauman: 44 listy ze świata płynnej nowoczesności
33.   Jakub Żulczyk: Zmorojewo
34.   Krzysztof Varga: Gulasz z turula
35.   Tiziano Terzani: Koniec jest moim początkiem
36.   Michał Głowiński: Kręgi obcości
37.   Jan Jakub Kolski: Egzamin z oddychania
38.   J. Bralczyk, M. Ogórek: Kiełbasa i sznurek
39.   Jerzy Radziwiłowicz: Wszystko jest lekko dziwne
40.   Katarzyna Surmiak-Domańska: Żyletka
41.   Jakub Żulczyk: Świątynia
42.   Jan Grzegorczyk: Jezus z Judenfeldu
43.   Szymon Hołownia: Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie

Tytuły podałem w kolejności czytania.

niedziela, 23 grudnia 2012

Na święta i nowy rok


Wszystkim osobom, które z ciekawości, sympatii lub zupełnie przypadkiem zaglądają na mój blog, składam serdeczne życzenia wspaniałych, rodzinnych
i beztroskich świąt Bożego Narodzenia oraz upojnego, szalonego Sylwestra. Miłośnikom literatury życzę nadto, by Mikołaj nie poskąpił im paczek z książkami,
a nadchodzący rok obfitował w same pasjonujące lektury i niezapomniane czytelnicze przeżycia.

czwartek, 29 listopada 2012

Wiadomości Literackie

Na rynku prasy w połowie listopada zadebiutował nowy miesięcznik kulturalny. W pierwszym numerze znalazłem kilka znakomitych tekstów: Pawła Stangreta o teatralnym duecie Strzępka-Demirski, Sławomira Małoty o Brunonie Schulzu, György'a Spiró o Czechach, Węgrach i Polakach, a także niebanalną i niezwykle ciekawą rozmowę Tomasza Skłodowskiego z ostatnim warszawskim podwórkowym ostrzycielem noży.
Dzięki uprzejmości, brawurze i szalonemu entuzjazmowi redaktora naczelnego, Tomasza Malowańca, już niedługo będę mógł dołożyć swych parę drukowanych słów do kolejnych numerów "Wiadomości Literackich". Ich lekturę polecam miłośnikom książek, kina, teatru i pozostałych sztuk wszelakich.

Więcej o nowym miesięczniku na www.wiadomosciliterackie.pl.

czwartek, 22 listopada 2012

Egzamin u Kolskiego

Na najnowszą książkę Kolskiego rzuciłem się z wielkim zapałem, pamiętając choćby wspaniałą Kulkę z chleba. Od lektury minął już pewnie miesiąc. Trudno mi było zdecydować, co tak naprawdę chciałbym o Egzaminie z oddychania napisać; a pominąć, zbyć milczeniem – wstyd. 
Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że Kolski porusza ważne kwestie, stawia głębokie pytania i tezy, obok których nie można zwyczajnie przejść. Każe nam wątpić w sens świata, w którym żyjemy – świata po apokalipsie: po Auschwitz, Rwandzie, Biesłanie… Jego bohaterowie zmagają się więc z cieniem Zagłady. Próbują na nowo odnaleźć porządek i sprawiedliwość. Wyznaczyć właściwy cel i sposób swojego istnienia. Rozliczyć się ze światem i własną tożsamością. 
Są tu miejsca znakomite, ciekawa narracja, nieoczywisty rytm opowieści – niechronologiczny, rwany. Są elementy powieści szkatułkowej, przygodowej, dygresyjnej, kryminalnej… Jest też trochę poezji i pornografii. I mam niestety wrażenie, że tego wszystkiego jest za dużo. Powieść pączkuje kolejnymi wątkami i mini-narracjami. Podejmuje coraz to nowe tematy, co wprowadza chaos i poczucie nadmiaru. Jest też napisana nierówno – zdarzają się bowiem fragmenty językowo zbyt dla mnie potoczne; pisane jakąś błahą podwórkową mową, polszczyzną ubogą i chyba celowo upozowaną na okaleczoną. 
Całość więc nie zachwyca… Choć z pewnością idea życia w świecie istniejącym jedynie dzięki sile rozpędu, w jakichś dziwnych przedśmiertnych paroksyzmach dławiącego nas leku przed totalnym rozkładem i bezsensem, pozostanie ze mną na długo.

sobota, 10 listopada 2012

Siostry polonistki, bracia poloniści!

U Krzysztofa Vargi w jednym z felietonów wspomnienia o utracie lekturowego dziewictwa:

      „Dorosłość oznacza utratę niewinności, najgorsza z tego jest utrata niewinności czytelniczej. Coraz trudniej jest się czymś niewinnie zachwycić, coraz łatwiej jest się czymś znudzić. 
     Moja czytelnicza niewinność skończyła się 1 października 1987, kiedy ja rozpocząłem studia na warszawskiej polonistyce, a nade mną rozpoczęto ciężką pracę dydaktyczną. Pracę podjęto w celu wpojenia mi świadomości, że ważniejsze od zachwytów nad literaturą są przegłosy i palatalizacje, że zamiast nad błyskotliwymi frazami prozy należy pochylić się nad jerami, że miast zaczytywać się nieznanymi arcydziełami, powinienem oddać się wnikliwej lekturze tzw. jajecznicy, opasłych tomów w żółtych okładkach poświęconych rozkoszom gramatyki opisowej. […] 
     Wykładowcy uczyli nas z taką pasją, jakby literatura jako taka zwisała im kompletnie, z takim oddaniem zachęcali nas do własnych peregrynacji świata bibliotek i nowych odczytań, jakby proponowali nam lektury instrukcji obsługi odkurzacza. […] Nigdzie mnie tak zawzięcie nie zniechęcano do czytania literatury jak na studiach polonistycznych, prawie, prawie im się udało.”

Ja także musiałem czytać jajecznicę i zgłębiać tajemnice aorystów (nie jest to żadne słowiańskie plemię), brnąć przez staropolskie kazania, młodopolskie „Nietoty” i „Pałuby”. Przez cały okres studiów tęskniłem za czytaniem wolnym, nieskrępowanym i niezawodowym – zamiast niekończących się lektur na potrzeby kolejnych zaliczeń, prac i kolokwiów. Upragniony czas nastał… Dziś tęsknię za zajęciami prowadzonymi przez Jacka Kopcińskiego, Jadwigę Wajszczuk, Grzegorza Wołowca, a nawet profesora Dumę, który już na pierwszym roku próbował nas zaznajomić z językiem staro-cerkiewno-słowiańskim. Tęsknię za godzinami spędzonymi w bibliotece na Koszykowej i godzinami wieczornych rozmów w knajpach i akademikach. Tęsknię za atmosferą tamtego czasu. 
Cóż, trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie…

 

środa, 24 października 2012

Coś się kończy, coś się zaczyna...

Koleżanka podsunęła mi jakiś czas temu pokaźnych rozmiarów książkę Koniec jest moim początkiem, będącą zapisem rozmowy, jaką u schyłku życia Tiziano Terzaniego przeprowadził z tym wielkim reporterem syn – Folco. To rozmowa niezwykle intymna i szczera, często dla obu mężczyzn trudna, miejscami wzruszająca, mądra. Czytając zaznaczyłem w pożyczonym egzemplarzu (sic!) wiele miejsc – fragmentów, które szczególnie mnie poruszyły lub wydawały się potwierdzać moje dotychczasowe przypuszczenia i sądy. Wśród nich znalazła się również cytowana poniżej wypowiedź Terzaniego, dająca wyraz również mojemu przeświadczeniu o tym, że etos inteligencki dawno się skończył, a posługiwanie się dziś w stosunku do siebie czy innych pojęciem „inteligent” jest najczęściej uzurpacją. Oczywiście żyją pośród nas starzy mędrcy, profesorowie, artyści, którym ten przymiotnik bezapelacyjnie przysługuje, ale kto z nas, młodych i najmłodszych, myśli dzisiaj tak, jak przed laty myślał student Tiziano i jego koledzy?

     „[…] uważano, że treścią materii jest człowiek, a formą wyższą tej materii jest społeczeństwo. Oznaczało to, że można zmieniać społeczeństwo. Moje pokolenie myślało tylko o tym. Koledzy z uczelni, ja, wszyscy studiowaliśmy – jedni prawo, inni nauki polityczne, jeszcze inni medycynę czy ekonomię – aby dać coś z siebie społeczeństwu. Uczyliśmy się, bo czuliśmy […], że powierzono nam misję, abyśmy zrobili coś dla społeczeństwa chorego, słabego i niesprawiedliwego, abyśmy je zmienili. I ci, co studiowali prawo, by bronić biedaków, i ci, którzy chcieli zostać politykami czy dyplomatami. Nikt nie uczył się po to, by zostać doradcą finansowym, jak to teraz robią młodzi ludzie. To było coś, o istnieniu czego nawet się nie wiedziało. Nasza postawa nie była altruistyczna, nie odbieraliśmy tego w ten sposób. To stanowiło nasz obowiązek. Czuliśmy, że jesteśmy elitą, czuliśmy się uprzywilejowani, że możemy studiować, i wydawało nam się naturalne, e chcemy w jakiś sposób odpłacić się społeczeństwu, które nas w ten sposób wyróżniło. Oczywiście uczyliśmy się także we własnym interesie, ale wszyscy, powtarzam, wszyscy studiowali nauki, które mogły być użyteczne dla społeczeństwa.”

poniedziałek, 22 października 2012

Żyd, pedał, inteligent

Jego artykuły z tomów Style odbioru czy Mity przebrane należały do żelaznego repertuaru moich polonistycznych lektur. Na teksty Michała Głowińskiego niejednokrotnie powoływałem się w pracach zaliczeniowych. Nie wiedziałem jednak, że podejmował także próby literackie; że już w wieku siedemnastu lat obronił magisterium; że z uwagi na swe żydowskie pochodzenie musiał, jako dziecko, ukrywać się w czasie wojny… Nie wiedziałem też, jak wyglądała jego wieloletnia praca w Instytucie Badań Literackich, z jakimi trudnościami politycznymi musiał się liczyć jako wykładowca i naukowiec. O tym wszystkim, a także o poczuciu bolesnego wyobcowania ze względu na pochodzenie, silne napady klaustrofobii czy wreszcie odmienną orientację seksualną, pisze Głowiński w obszernej autobiografii zatytułowanej Kręgi obcości
Być może książka ta zainteresuje przede wszystkim polonistów, którzy podobnie jak ja zechcą prześledzić losy znakomitego profesora naszej dziedziny. Chciałbym jednak polecić tę lekturę również tym, którzy (choć pewnie po nią nie sięgną) przeczytać ją powinni obowiązkowo – antysemitom, homofobom i innym przekonanym o swej wyższości „mętnym łbom”, z politykami wypowiadającymi pogardliwie słowo „wykształciuch” na czele.

poniedziałek, 15 października 2012

Orły, sokoły, turule!


„Skąd ja to znam?” – ta myśl natarczywie i nieustępliwie nasuwała mi się w trakcie czytania Gulaszu z turula Krzysztofa Vargi. Z powodzeniem możnaby napisać Bigos z orła bielika o naszych polskich kompleksach, pokrzywionej pamięci historycznej oraz atawistycznej skłonności do czczenia klęsk i nieudanych zrywów. My, podobnie jak nasi madziarscy „bratankowie”, również mamy kłopoty z odnalezieniem się w dzisiejszej Europie; miotamy się między skrajnościami – nieuprawnionym poczuciem wyższości, a deprecjonującym przekonaniem o własnym zacofaniu i niedostatku. W opisach węgierskiej prowincji odnajdujemy bez trudu obraz małych polskich miasteczek i wsi, nie grzeszących urodą; skrzywdzonych socjalistyczną architekturą blokowisk i poprzełomową prowizorką blaszanych hal targowych oraz nadmiarem dzisiejszych reklam. Odnajdujemy tu także wspólne nam i Węgrom uwikłanie w historię demokracji ludowych, których bohaterscy przywódcy dawno zrzuceni z piedestałów i pomnikowych cokołów, nadal żyją w potocznej wyobraźni naszych bratnich narodów. Nie dając o sobie zapomnieć…

poniedziałek, 8 października 2012

Pamiętajcie o horrorach…


Jeden z moich znajomych zagadnął mnie kiedyś, że owszem – zagląda tu czasem, ale zupełnie nie rozumie doboru lektur i ma wrażenie, że strasznie dziwne rzeczy czytam… Żeby utwierdzić kolegę w tym słusznym mniemaniu, poświęcę kilka słów książce, której lektura zadziwiła mnie samego. Otóż sięgnąłem tym razem po horror, i to horror pisany z myślą o znacznie młodszym odbiorcy. Dawno młodzieżą być przestałem, jednak Zmorojewo Jakuba Żulczyka sprawiło mi niemałą frajdę. Choć z początku miałem wrażenie, że to skrzyżowanie Kornela Makuszyńskiego z Nienackim, szybko dałem się wciągnąć w mroczne przygody Tytusa Grójeckiego – piętnastoletniego fajtłapy, wielbiciela gier komputerowych, który podążając za tajemniczymi legendami o miejscowości, w której spędza wakacje, musi stanąć do walki z siłami Zła i z niezbyt rozgarniętego chłopca, przedzierzgnąć się w dojrzałego mężczyznę. 
Książka sprawnie łączy elementy powieści inicjacyjnej i przygodowej. Autor bawiąc się (bardzo pomysłowo!) konwencją baśni, nie zapomina o wątkach miłosnych i kryminalnych. Niewątpliwym atutem są krwiste (to słowo wyjątkowo dobrze oddaje ich charakter) postacie, szczególnie te żyjące na pograniczu światów. Starszych czytelników ucieszy z pewnością wiele odwołań do „mitologii” słowiańskiej, polskich ludowych podań i legend. 
Polecam na długie, ciemne i straszne jesienne wieczory!

P.S. Ku historycznej pamięci odnotowuję, że była to pierwsza lektura przeczytana przeze mnie przy pomocy „przenośnej profanacji książki” – czytnika e-booków.

poniedziałek, 1 października 2012

Magiczny cytat

Kto czytał Jacka Hugo-Badera wie, że kiedy tylko w „baderowych” reportażach występuje Żyd, jego pojawieniu się towarzyszy nieodmiennie pewna zaczarowana fraza, zaczerpnięta od Izaaka Babla. Przeglądając Armię Konną i inne utwory, natrafiłem na nią w króciutkim opowiadaniu, zatytułowanym Gedali. Obszerny fragment tej literackiej miniaturki zamieszczam, wytłuszczając ulubione zdanie autora Białej gorączki.


   „Siedzimy na baryłkach po piwie. Gedali nawija i rozwija wąską bródkę. Jego cylinder kiwa się nad nami jak czarna wieżyczka. Ciepłe powietrze nas opływa. Niebo mieni się kolorami. Tam, w górze, rzewna krew sączy się z przewróconej butelki i ogarnia mnie lekki zapach butwienia.
   – Rewolucja – powiedzmy jej «owszem», ale może mamy sobocie powiedzieć «nie»? – tak zaczyna Gedali i oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń. – Ja krzyczę «tak» rewolucji, krzyczę jej, że tak, ale ona chowa się przed Gedalim i posyła naprzód tylko swoje kule…
   – Do zamkniętych oczu słońce nie trafia – odpowiadam staruszkowi – ale my te zamknięte oczy siłą otworzymy… 
   – Polak zamknął mi oczy – szepcze starzec ledwo dosłyszalnie. – Polak to zła bestia. Polak bierze Żyda i wyrywa mu brodę – ach, bestia! A znowu teraz go biją, tę złą bestię. To wspaniale, to jest rewolucja! Ale potem ten, co bił Polaka, powiada do mnie: «Oddaj twój gramofon do rejestracji, Gedali…”» «Ja kocham muzykę, proszę pani» - odpowiadam na to rewolucji. «Ty sam nie wiesz, co kochasz, Gedali, ale jak zacznę do ciebie strzelać, to już będziesz wiedział, a ja nie mogę się obejść bez strzelania, bo ja jestem rewolucja…» 
   – Ona nie może się obejść bez strzelania, Gedali – mówię staruszkowi – bo to właśnie jest rewolucja… 
   – Ale Polak strzelał, mój łaskawy panie, bo był za kontrrewolucją. Wy znowu strzelacie dlatego, że jesteście za rewolucją. A rewolucja – to przecież ma być przyjemność. A przyjemność nie lubi sierot w domu. Dobre rzeczy są robione przez dobrych ludzi. A dobrzy ludzie nie zabijają. To znaczy, żę rewolucję robią źli ludzie. Ale Polacy też źli ludzie. Kto więc powie Gedalemu, gdzie rewolucja, a gdzie kontrrewolucja?”