niedziela, 15 kwietnia 2012

Bibliofilski fetysz

Tę lnianą zakładkę wykonałem własnoręcznie na tak zwanych "zetpetach" (Zajęciach Praktyczno Technicznych) w czwartej klasie podstawówki. Jeśli dobrze liczę, musiałem mieć wówczas jakieś 10 lub 11 lat, więc był to rok 1991 albo 1992. Już nigdy potem nie sięgnąłem po igłę i nici... Coraz częściej sięgałem za to po książki, które niezmiennie, do dziś, zakładam moją własną, ukochaną i najpiękniejszą na świecie zakładką. Jestem przekonany, że właśnie ona, w magiczny sposób, przechowuje pamięć wszystkich lektur, które razem przeczytaliśmy; o czym świadczy jej niezwykle tajemniczy, pociągający i budzący wiele czytelniczych wspomnień zapach.

środa, 11 kwietnia 2012

Czas na cegłę

Gdy na księgarskich półkach roi się od opasłych kryminałów, horrorów, rozdętych do rozmiarów książki telefonicznej opowieści z gatunku fantasy, warto zmierzyć się z nieśpiesznym rytmem wielkiej (nomen omen) powieści Wiesława Myśliwskiego Widnokrąg. Licząca ponad sześćset stron książka nie zaskakuje nagłymi zwrotami akcji, nie straszy, nie odmalowuje pociągającego i tajemniczego świata. Jej niechronologiczna fabuła, na zasadzie malarskich skojarzeń, przeplotów tworzy z wolna w czytelniczej wyobraźni barwny gobelin – opowieść o dorastaniu w okupowanej i powojennej Polsce. Główny bohater – Piotr – stara się z zakamarków pamięci wydobyć swoje dzieciństwo i młodość, by lepiej zrozumieć własną tożsamość, odkryć w przywoływanych epizodach życia jakiś sens; a być może odczytać także swoje przeznaczenie. O niezłudnej głębi jego rozmyślań niech świadczą słowa, będące zarazem jedną z możliwych interpretacji tytułu:

     „A kto wie nawet, czy to nie tu jest środek mojego widnokręgu, bo jedynie tu jestem w stanie doznawać tej bolesnej dotkliwości, jak umieram za nimi i ja, a nie tylko świat dookoła mnie. I to tak zwyczajnie, pospolicie, że ta dotkliwość przeradza się w zachwyt, jakbym oto stał twarzą w twarz przed najwznioślejszą tajemnicą piękna. Chce mi się aż zanurzyć w tym umieraniu jak w kwitnącej łące i patrzeć na słońce gasnące nade mną. (…) 
     Być może, poszukiwałem nawet tego miejsca i broniłem się przed jego odkryciem, przeczuwając, że nie da się nigdy z niego uciec ani zastąpić żadnym innym, bo gdziekolwiek jesteśmy, to miejsce jest w nas. I nie tylko jako pamięć czy sumienie, lecz jako los, bo los to wyznaczona ci z mocy grobów przestrzeń.”

wtorek, 3 kwietnia 2012

Naszej kultury obraz ponury

W kwietniowym numerze „Bluszcza” przeczytałem właśnie wywiad z Krzysztofem Vargą, a w nim niemal rytualny dziś passus o marnym poziomie polskiego czytelnictwa:

     „Jesteśmy pod tym względem o wiele gorsi niż reszta Europy. Może to dlatego, że nie mamy takich aspiracji, jesteśmy kulturą chłopską, a mieszczańska u nas nie istnieje. Nie, żebym był fanem kultury mieszczańskiej, ale podoba mi się ten rodzaj snobizmu, który istnieje choćby w Niemczech – przyzwoity mieszczanin musi tam co jakiś czas pójść do teatru, przeczytać książkę, bo tak wypada. W naszym kraju pokutuje przekonanie, że czytanie książek to strata czasu i obciach: co ty z tego będziesz miał? Myślę, że stoimy na progu katastrofy mentalnej.”

A mnie od jakiegoś czasu kusi mój mały intymny belzebub, żeby przestać w końcu biadolić, wyrzekać w kółko na opłakany stan naszej kultury, bo w końcu co to da? Z tego typu jeremiad nic zazwyczaj dobrego nie wynika, poza pyszałkowatym poczuciem, że oto my, świadomi, wykształceni i twórczy, stoimy na wyższym stopniu rozwoju, niż nasi niecywilizowani rodacy. Ten wewnętrzny czart namawia wręcz do porzucenia myśli o jakimkolwiek nawracaniu na kulturę tych, co nie widzą w niej żadnej pociągającej wartości, a obcowanie ze sztuką kojarzy im się z koszmarnie nudnym i męczącym „przerabianiem” szkolnych lektur.
Diabelski szept nakazuje mi więc pozostać egoistą; skoncentrować się jedynie na moim własnym uczestnictwie w kulturze. To moje wybory czytelnicze, mój udział w spektaklach i projekcjach, moje preferencje muzyczne i zainteresowanie sztuką mają się liczyć! Grunt, że dbam o własny rozwój, o innych nie muszę się troszczyć…
Lecz, jak powiada klasyk, „tu właśnie jest sęk pogrzebany!”. Kultura nie jest przecież ustawionym raz na zawsze regałem, z którego wyższych lub niższych półek możemy wybierać sobie różne smakołyki; jest procesem, który dla zachowania ciągłości wymaga nieustannego dialogu pomiędzy nadawcami a odbiorcami; pomiędzy twórcami i publicznością. Nie dając nic z siebie, nie dbając o stworzenie odpowiednich warunków do zaistnienia takiej komunikacji stajemy się kulturalnymi pasożytami. Popełniamy ciężki grzech zaniechania.

Pracuję w ośrodku kultury, gram w amatorskim teatrze, piszę ten blog… Łudzę się, że choć w małej skali, na własną miarę, poszerzam nieco przestrzeń kultury.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Boskie rozmówki

Że lubię czytać Szymona Hołownię, można się było zorientować z poprzednich wpisów. Jednak do jego nowej książki, napisanej do spółki z Marcinem Prokopem, podchodziłem jak pies do jeża. Dotąd kojarzyłem bowiem pana Marcina jako celebrytę i to powierzchowne spojrzenie raczej mnie od lektury odstręczało.
A jednak i tym razem zaskoczenie było pełne i nadzwyczaj miłe. Bóg, kasa i rock’n’roll to naprawdę bardzo dobry kawałek solidnej, mięsistej męskiej rozmowy o sprawach doniosłych. Obaj panowie, choć patrzący na sprawy chrześcijaństwa i Kościoła z innych perspektyw, potrafią (co rzadkie) prowadzić dialog oparty w większości na racjonalnych argumentach, nie uciekając się do łatwych i banalnych odpowiedzi czy uników. Prokop-ateusz jest znakomitym lustrem dla katola-Hołowni. Książkę polecam więc zarówno przekonanym, jak i niedowiarkom; każdy dostanie tu odpowiednią dawkę pytań i wątpliwości. Odpowiedzi udzielamy sami!

Grand Prix

Absolutnie bezkonkurencyjna okazała się recenzja Jana Kostrubca, który jako jedyny miał odwagę wziąć udział w moim konkursie. Zatem przy najbliższej okazji wręczę niekwestionowanemu zwycięzcy butelkę mojego ulubionego Telavuri  oraz książkotrzymacz.
Recenzji jednak nie zamieszczam, bo zawiera ona magiczne przepisy na lepszą promocję Pamiętnika z książek, które jako specjalistyczne know-how muszą pozostać tajemnicą handlową.

Przegranym składam serdeczne wyrazy współczucia.