niedziela, 21 lipca 2013

Brodząc w rzece pamięci

     Dziennik z wakacyjnej podróży, osobisty reportaż z nostalgicznej wyprawy w rodzinne strony, zapis peregrynacji po kraju dzieciństwa, ale także ćwiczenia pamięci, alegoryczna wędrówka krętym szlakiem życia wzdłuż wartkiego nurtu czasu… 
     Tak właśnie, w wielkim skrócie, przedstawiłbym piękną, melancholijną, lecz nie pozbawioną ciepłego humoru powieść Julio Llamazaresa Rzeka zapomnienia; znakomicie nadającą się do czytania zwłaszcza w trakcie letniego urlopu.


     „Jednak na trasie do La Mata wędrowiec musi jeszcze zaliczyć Valdepiélago. Przechodzi przez wieś pospiesznie – wiedząc, że jutro będzie musiał tu wrócić w drodze do Aviados – przystaje tylko chwilę na moście, by popatrzeć na pstrągi. Tak jak w dzieciństwie, gdy przychodził tu z La Mata kąpać się w rzece. Oparty o balustradę mostu, zawieszony nad pustką, wspomina tamte dni. I wspomina Dominga, parobka kumy Aurelii – biednego analfabetę (matka podrzuciła go podobno w przytułku i przepadła bez wieści), który budził podziw okolicznej dzieciarni, bo nie dość że palił, to jeszcze jedyny w La Mata i Valdepiélago nie bał się skakać z mostu na główkę. Biedny Domingo. Co się z nim stało? Z jakiego mostu życia teraz skacze? A może porwała go już rzeka zapomnienia… […] 
     Nad drogą przez Carvajal zapada powoli noc i choć wędrowiec rozpoznaje każdy zakręt i każdy pagórek, nie może pozbyć się wrażenia, że wraca do La Mata jako ktoś obcy. Może dlatego, że zawsze, gdziekolwiek zawita czuje się obcy. A może dlatego, że w krainie dzieciństwa wszyscy jesteśmy cudzoziemcami.”

      Mojej miłej koleżance, która pożyczyła mi tę książkę (i tym samym poznała mnie z nowym autorem) ślę stukrotne dzięki…

środa, 10 lipca 2013

„M” jak Myśliwski

     Gorąco polecam znakomity tekst Słowa jak okna autorstwa Wiesława Myśliwskiego, który ukazał się w dzisiejszym „Tygodniku Powszechnym” – nr 28 (3340). Poniżej daję błyskotliwą próbkę:

     „Jeśli więc literaturę rozumieć jako sztukę słowa, to można odnieść wrażenie, że mało co jest literaturą. Ale mam nadzieję, a nawet jestem pewny, że to wrażenie jest tylko skutkiem zwiększającej się w zatrważający sposób dysproporcji między literaturą-sztuką a przemysłową megaprodukcją wytworów literaturopodobnych, ucharakteryzowanych często nie do poznania na literaturę, która zalewa rynek, massmedia i licytuje się w różnych rankingach, nie bez pomocy zachwalaczy mieniących się niekiedy krytykami. W takim obrazie literatura wydaje się nieobecna. Na szczęście jest obecna i będzie zawsze obecna, ponieważ rodzi się z naturalnej potrzeby człowieka, który musi się opowiedzieć, żeby być.”

niedziela, 7 lipca 2013

Seppuku

     Kto lubi kryminały Borisa Akunina, kto ceni tego autora, ma o nim dobre zdanie i chce go takim zapamiętać, niech pod żadnym pozorem nie bierze do ręki najnowszej powieści – Pory roku. Mam wrażenie, że Grigorij Czchartiszwili, piszący tym razem jako Anna Borisowa, chcąc spróbować swoich sił w nowej formule literackiej, popełnił widowiskowe seppuku (jak na japonistę przystało). W założeniu miała to być chyba obyczajówka dla szerokiego odbiorcy z inteligentnym „życiowym” przesłaniem. Wyszła z tego jednak powieść dla kucharek z pretensjami. Domorosła filozofia wpleciona w wielowątkową akcję z elementami powieści przygodowej, podlana miłosnym sosem. Banał goni banał, a niemal każdy podejmowany problem znajduje rychłe i nader oczywiste rozwiązanie. Przeczytałem tę książkę do końca tylko po to, by przekonać się, że finał jest równie przewidywalny. 
     Ponadto, polska edycja skrzy się niesłychaną liczbą językowych kulfonów; zdań tak stylistycznie okropnych, że śmiem wątpić w dobre intencje tłumaczki. Jeden z bohaterów ma w swoim Maybachu wszystko „łącznie z łącznością”, ukochany nie zwraca uwagi na „tak zwane wdzięki” wzdychającej do niego bohaterki, a „partnerzy uważają go za [pożądanego i słownego] partnera”. 
     Żałość, żałość, żałość…