środa, 24 grudnia 2014

Życzenia

Poniższą wirtualną kartkę dedykuję wszystkim, 
którzy na co dzień lub od święta zaglądają do Pamiętnika z książek


wtorek, 23 grudnia 2014

Lektura polityczna

Wobec Putinowskiego zamachu na wolność i suwerenność Ukrainy, aneksji Krymu i haniebnej działalności sterowanych przez Kreml tak zwanych separatystów, my maluczcy niewiele możemy zdziałać… Nie mamy wpływu ani na politykę polską, ani tym bardziej europejską czy światową. Nie od nas zależy dalszy ciąg tego konfliktu, przez wielu nazywanego dziś otwarcie wojną.

Możemy oczywiście angażować się w różnorakie akcje pomocowe, możemy przekazywać pieniądze i modlić się za naszych sąsiadów. Możemy też, niestety, pozostać obojętnymi, zasłaniając się bezsilnością lub, co gorsza, idiotycznymi frazesami o nacjonalistach, banderowcach i spadkobiercach UPA.

Szukając jakiegoś minimum przyzwoitości, minimum zaangażowania, choćby symbolicznego gestu solidarności z Ukraińcami, proponuję poświęcenie kilku godzin na lekturę książki autorstwa Aliny i Jacka Łęskich – polsko-ukraińskiego małżeństwa, które za cel postawiło sobie pokazanie Polakom dzisiejszej Ukrainy w kontekście jej niezwykłej historii, kultury, uwarunkowań społecznych i politycznych.

Pokochać Ukrainę to rodzaj bardzo osobistego przewodnika, w którym wiele miejsca zajmują prywatne historie i anegdoty z normalnego, codziennego życia. Autorzy bazują na własnych doświadczeniach, relacjach rodzinnych i przyjacielskich, a także zawodowych. Z ich opowieści wyłania się obraz Ukrainy jakiej nie znamy. I to jest właśnie nasz grzech pospolity, nasze zaniechanie wobec ludzi, którzy choć są nam tak bliscy (poprzez wspólną historię, dzisiejsze aspiracje polityczne i gospodarcze oraz zaskakująco podobną wrażliwość), są jednocześnie tak dalecy, inni, obcy…

Z książki:

      „W pewnym sensie Ukraina jest podobna do Polski, tylko wszystko w niej jest bardziej. I kłopoty i sukcesy. I blaski, i cienie. Polacy mogą w Ukraińcach odnaleźć swoje własne cechy, ale wielokrotnie wzmocnione. Namiętności bardziej intensywne, wady bardziej widoczne, gościnność, serdeczność i empatię bardziej naturalne i spontaniczne. Umiłowanie wolności i poczucie honoru co najmniej takie, jak nasze.”

środa, 17 grudnia 2014

Kryptoreklama

Kilka razy w tygodniu do pracy jeżdżę komunikacją miejską. Drogę z Białołęki na Włochy pokonuję wówczas trzema pojazdami: autobusem, metrem i pociągiem podmiejskim. Bardzo te wczesnoporanne dojazdy i szczytowe powroty lubię, bo jak wieść gminna niesie - podróże kształcą. Bogactwo doznań i aromatów zaiste oszałamiające... Zwłaszcza, gdy podniosę nos znad czytanej w serdecznym ścisku książki czy gazety.

Moim oczom, szczególnie w drodze powrotnej (stacja Metro Młociny), ukazuje się niezwykły, odważny, nietuzinkowy i jakże literacki slogan reklamowy pewnej budki z hot-dogami, pieczywem i ciepłymi kanapkami. Jego lakoniczna forma i zabawna wieloznaczność już dawno prosiła się o poczytne miejsce w Pamiętniku z książek:


Smacznego.

środa, 10 grudnia 2014

Dla dzieci

Zainspirowany pomysłem mojej żony, postanowiłem dzieciom z rodziny zrobić prezent w postaci płyty z ulubionymi wierszykami Tymoteusza. Z pomocą kolegi nagrałem dwadzieścia jeden tekstów, które lada dzień znajdą się na krążku audio, który będę mógł kilkorgu maluchom położyć pod choinkę. A oto próbka - Aleksander Fredro: Paweł i Gaweł.


poniedziałek, 8 grudnia 2014

"Czarne sezony"

Pisałem tu już niegdyś o autobiograficznej książce Michała Głowińskiego. Miałem wówczas za sobą lekturę Kręgów obcości, które zrobiły na mnie duże wrażenie i do których dziś z chęcią powracam w myślach i rozmowach.

Jednak zanim ukazała się ta commingoutowa, poważna i wzruszająca książka, Głowińskiemu nie obce były inne literackie próby autobiograficzne. Wiele lat wcześniej ukazał się zbiór opowiadań Czarne sezony, będący świadectwem czasów okupacji i Holokaustu.

Przyobleczone w epicką formę krótkich opowiadań wspomnienia, spisywane pod dyktando dziecięcej pamięci, wydobywanych z przeszłości obrazów getta; miejsc, w których autor, wówczas kilkulatek, musiał się ukrywać…

Jednym z takich miejsc był sierociniec prowadzony przez siostry zakonne, które z oddaniem ratowały także dzieci żydowskie, włączając je w codzienne praktyki religijne, ucząc katechizmu i wszystkiego, co niezbędne, by nie wyróżniały się spośród katolickiej wspólnoty. Miało to oczywiście swój walor konspiracyjny – zarówno wobec Niemców, jak i wobec pozostałych dzieci; miało też wymiar katechetyczny, rozumiany jako kształtowanie rzeczywistej, aktywnej postawy wiary.

To doświadczenie, jak i inne przeżycia dzieciństwa zagrabionego przez wojnę, zaważyło w sposób fundamentalny na kształtującej się osobowości Głowińskiego, kreśląc jeden z pierwszych, boleśnie odczuwalnych, kręgów obcości.

         „Ocaleliśmy, ocaleli moi rodzice, ocalałem ja. Właściwie nie rozumiem, jak to się stało, nie pojmuję, jakim sposobem przypadek akurat dla nas okazał się przychylny. Dziwię się, dziwię się wszystkiemu. Dziwię się, że żyję… Ale żyję, jestem, istnieję… I pamiętam!”

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego i księgarni internetowej Publio.pl.

czwartek, 4 grudnia 2014

Koszmar teatralny

W ostatnim z felietonów z cyklu "Zrzędność i przekora", Janusz Majcherek - krytyk teatralny, znany mi również jako juror wielu festiwali i konkursów, zwierzył się:

"[...] od czasu do czasu śni mi się taki sen: dowiaduję się w ostatniej chwili, że mam zagrać dużą rolę w jakimś przedstawieniu – coś w rodzaju Hamleta albo Gustawa-Konrada; publiczność już czeka, kurtyna zaraz pójdzie w górę, ja stoję w kulisie, stremowany, ale i podniecony, aż nagle uświadamiam sobie, że przecież nie umiem tekstu. I, rzecz jasna, wpadam w panikę. Jest to koszmar senny chyba jeszcze bardziej dręczący niż ten, w którym, będąc już dorosłym człowiekiem, mam przystąpić do matury z przedmiotu typu chemia czy fizyka, mimo że nic, ale to nic nie pamiętam".

I zwierzeniem swym trafił w sedno. Otóż teatr, w którym amatorsko występuję już od ponad siedemnastu lat, śni mi się wyłącznie w ten sposób. To zmora, której nijak pozbyć się nie mogę. Koszmary teatralne, śnione zresztą w różnych wariantach, nieodmiennie sprowadzają się do tego samego: zostaję na scenie sam, bo koledzy czmychają w kulisy, nie wiem, co gram, ale próbuję jakoś ratować sytuację; nic to jednak nie daje - publiczność zaczyna głośno rozmawiać, komentować klapę, aż w końcu ostentacyjnie wychodzi. Kurtyna, jak na złość, nie chce opaść, by miłosiernie zakończyć moją tragedię - tym razem również osobistą.

W realu nie mam tego typu problemów. Nie miewam tremy przed występami (jedyną przedspektaklową reakcją mojego organizmu jest trudna czasem do opanowania senność), w sytuacjach podbramkowych zazwyczaj potrafię zachować zimną krew i ratować, choćby improwizując, niefortunną wpadkę. Z Kompanią Teatralną Mamro, z którą w mijającym roku obchodzimy dziesięciolecie wspólnej pracy, zdobyłem worek prestiżowych nagród. Grając przede wszystkim repertuar komediowy, mam często wielką frajdę z zabawy z publicznością, która zazwyczaj żywo reaguje na to, co dzieje się na scenie, dodając nam - aktorom - skrzydeł. Te piękne chwile nie chcą się jednak przyśnić.

Z drugiej strony, może to i dobrze? Gdyby miało być na odwrót - byłbym w większych opałach. Frustracji związanej z niepowodzeniem na teatralnych deskach, dopełniałby powracający koszmar o niedoścignionych sukcesach...

Pełny tekst Janusza Majchreka znaleźć można tutaj.