wtorek, 24 lutego 2015

Tomáš Halĭk nie jest Bogiem

Nie mamy chyba takiego duchownego w polskim Kościele. Nie mamy teologa, który będąc kapłanem, potrafi o Kościele i religii pisać z tak konsekwentnym dystansem i zdrowym sceptycyzmem, zachowując przy tym zbawienne poczucie humoru. Tomáš Halĭk zachęca do ciągłego poszukiwania, nieustającego zadawania pytań i nietajenia wątpliwości wobec Boga i własnej wiary, a także do śmiechu. Wielokrotnie podkreśla potrzebę otwartości na innych; wierzących i niewierzących, głęboko zanurzonych w Chrystusie i tych, którzy nie chcą o nim słyszeć. Piętnuje Kościół zaślepiony, bigoteryjny, fundamentalistyczny, przekonany o swej niezachwianej wielkości. Uzmysławia czytelnikowi, że religijne, a także światopoglądowe linie demarkacyjne nie przebiegają wcale pomiędzy ateizmem a wiarą, ani też pomiędzy konserwatyzmem a postępowością – są w nas; gryzą, nie dają spokoju…

Oto garść wyimków:

     „Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach, ponieważ czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia, wobec jego dynamiki, ciepła i różnorodności; unikam ich, bo po prostu nie wierzę w deklarowaną pewność ich wiary. Nic na to nie poradzę: za murem ich niezłomności wyczuwam tłumione pytania i nierozwikłane problemy, nierozstrzygnięte wewnętrzne konflikty, przed którymi daremnie szukają ucieczki w walce z inaczej myślącymi.”

     „Dialog między wiarą a niewiarą nie jest dialogiem między dwoma ściśle oddzielonymi obozami, walką między drużynami w czerwonych i niebieskich dresach. On odbywa się wewnątrz każdego ludzkiego serca i myśli. […] Jeśli więc człowiek wierzący chce prowadzić dialog z niewierzącymi, musi najpierw spotkać się z niewierzącym we własnym sercu.”

     „Gdy ktoś twierdzi, że jest niewierzący, często wtedy pytam: jak wygląda ten Bóg, w którego nie wierzysz? Bo gdy coś odrzucam, muszę mieć przecież jakieś wyobrażenie o tym, co odrzucam. A gdy ten niewierzący opisze Boga, w którego nie wierzy, często mu muszę z ulgą pogratulować: Bóg zapłać, że w takiego Boga nie wierzysz! W takiego Boga nie wierzę i ja. W odniesieniu do takiego teizmu i ja jestem ateistą.”

     „Humor wspólnie z wykształceniem chroni człowieka wierzącego przed zdegradowaniem jego religijnej gorliwości do smutnej formy dogmatycznego fanatyzmu czy – jeśli ktoś woli – fundamentalizmu.”

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości księgarni internetowej Publio.pl.

piątek, 13 lutego 2015

"Szwedzki thriller ekologiczny"

Większości wyda się zapewne, że to nie temat na pierwsze strony gazet. Wielu powie, że Polski nie dotyczy, więc nie musi tutejszych czytelników obchodzić. Wystarczy jednak nieco ekologicznej wrażliwości i wyobraźni, by ta książka wzbudziła prawdziwą złość, wewnętrzny protest i niedowierzanie wobec zdemaskowanej przez Zarembę-Bielawskiego szwedzkiej polityki, sprawnie zamieniającej naturalne ogromne zasoby leśne tego kraju w karczowiska, by następnie zaprowadzić na tych rozległych obszarach ujednoliconą produkcję iglaków.

Zarządzanie szwedzkimi lasami podporządkowane zostało w zupełności przemysłowi drzewnemu. Państwowe instytucje, mające regulować wycinki i kontrolować działających w tym sektorze przedsiębiorców, od dawna żyją z nimi w symbiozie, która wyklucza jakąkolwiek niezależność i w efekcie uniemożliwia stosowanie sankcji wobec firm ewidentnie łamiących prawo.

Prywatni właściciele, posiadający w Szwecji największy procent terenów leśnych (państwo i samorządy dysponują tylko niewielką częścią tamtejszych lasów), zmuszani są do prowadzenia gospodarki zgodnie z interesem potężnego przemysłu, często wbrew swoim intencjom i na własną szkodę.

Traci więc właściciel lasu, traci każdy, kto zechciał przeprowadzić się do ustornia okolonego bujną zielonością drzew, a w efekcie trafia do magazynu drewna. W sposób oczywisty traci ekosystem, konsekwentnie ubożony i kastrowany przez wielkie kombajny karczujące tzw. systemem zrębu zupełnego. Traci także szwedzka turystyka, której atutem przestaje być dziki, zróżnicowany krajobraz północy. Tracą przyszłe pokolenia…

Przykłady, które mnoży w swoich reportażach Bielawski szokują. Oto jeden z wielu paradoksów Szwedzkiej rzeczywistości:

      „Zarząd Lasów (…) zabrania Haraldowi [Holmbergowi – M. Z. B.] wycinać i odnawiać las, będący jego własnością, wedle własnego uznania (…) Ma on dokonać zrębu zupełnego, a jeśli tego nie uczyni, musi liczyć się z poważnymi konsekwencjami w postaci wysokiej grzywny, a nawet kary więzienia”.

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości księgarni internetowej Publio.pl.

środa, 11 lutego 2015

Warszawka piórem Żulczyka

Tydzień z życia warszawskiego dilera kokainy. Powieść mocna, mięsista, pisana dosadnym językiem, z niezwykle przemyślaną i konsekwentnie poprowadzoną fabułą. Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka czytałem nie mogąc pozbyć się wrażenia, że uczestniczę w życiu głównego bohatera niczym w komputerowym RPGu. Śledzę każdy krok, każdą myśl; widzę Warszawę jego oczami, czuję te same zapachy i ten sam ból… Ta perspektywa nie daje nadmiernie pięknych widoków. Wręcz przeciwnie, moje miasto pokazuje swą brzydką twarz – zmęczoną nieustannymi podrygami w mniej lub bardziej luksusowych klubach, modnych lokalach gastronomicznych, pijalniach i ćpalniach; z wiecznie podkrążonymi oczami i płatkami nosa oprószonymi białym proszkiem. To Warszawa, która wciąż udaje, że jest lepsza, ważniejsza, bogatsza i seksowaniejsza niż w rzeczywistości; która po godzinach odreagowuje stresy, lęki, niepowodzenia i bolesne upadki z drabiny zawodowego i społecznego awansu.

Żulczyk pokazuje rewers stołecznego blichtru. Bezlitośnie, bezwzględnie, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej. Nie znam tego miasta, w którym wszyscy wciągają nosem kokainę, w którym żyje się tylko w obrębie nocnych zakamarków, skrzętnie wypierając z pamięci to, co wydarzyło się za dnia, a narkotykowych bonzów traktuje się jak dostawców pizzy. Miasta-widma, miasta-zombie. A jednak w nim mieszkam…

Polecam tę książkę wszystkim. To znakomita lektura. Na przeczytanie ponadpięciuset stron wystarczą w zupełności dwa wieczory, co potwierdzają wszyscy moi znajomi, który po Ślepnąc od świateł już sięgnęli i są książką, tak samo jak ja, zachwyceni.

Tym razem książkę kupiłem dzięki karcie prezentowej otrzymanej od moich studentów - słuchaczy Okęckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, dla których od października prowadzę zajęcia z literatury, i którym serdecznie dziękuję.