poniedziałek, 18 maja 2015

Dwa spotkania z Wojciechem Eichelbergerem

Pozornie jesteśmy niezwykle logiczni i racjonalni, przywiązani do zdroworozsądkowego opisu świata, bazującego na faktach, konkretach, dowodach. Pozornie odrzucamy to, co niewiarygodne, zmyślone, nie mieszczące się w granicach bezpośredniego, zmysłowego poznania. Musimy zmierzyć, zważyć, obliczyć, usystematyzować i dotknąć, by uwierzyć.

Naprawdę nasze wybory i działania nie mają tak wiele wspólnego z logiką, jak byśmy tego chcieli… Jesteśmy poddani własnym emocjom, nawykom; płyniemy z prądem mód, wzajemnych wpływów i zapożyczonych przekonań, stereotypów, wreszcie – skryptów kultury. Dajemy się łatwo manipulować specjalistom od reklamy, samozwańczym kaznodziejom nowych religii i trendów, politykom i producentom masowej rozrywki. Jesteśmy niewolnikami wielu dzisiejszych, nowoczesnych mitologii, dających zaskakująco łatwe, choć zazwyczaj kłamliwe, odpowiedzi na pytania i bolączki współczesności.

O tych właśnie mitach, które z ochotą przyjmujemy za dobrą monetę, włączając w poczet własnych przekonań i drogowskazów, z Wojciechem Eichelbergerem rozmawia Beata Pawłowicz. Oboje starają się znaleźć źródła błędu, który towarzyszy naszemu myśleniu, gdy w zarabianiu coraz większych pieniędzy upatrujemy coraz większej niezależności; kiedy zamiast poświęcić sobie czas, wynajmujemy innych, by się nami zajęli lub dajemy wiarę mitowi wiecznej młodości i zdrowia. Dyskutują także o byciu singlem jako drodze do spełnionego życia, o pielęgnowaniu swego Wewnętrznego Dziecka kosztem Wewnętrznego Dorosłego, o pułapce politycznej poprawności oraz byciu kimkolwiek się zechce. W czternastu rozmowach i towarzyszących im opowieściach ludzi, którzy padli ofiarami współczesnych mitów znajdziemy zachętę do sceptycyzmu wobec powtarzanych powszechnie prawd oraz wiele podpowiedzi, „jak nie trafić do raju na kredyt i odnaleźć harmonię ze światem”.

       „Na szkoleniach z zarządzania zasobami życia opowiadam ponury dowcip, ilustrujący powody buntu Polaków przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego: Czym się różni polski emeryt od francuskiego i angielskiego? Otóż francuski emeryt zrywa się o świcie leciutki i żwawy, podśpiewuje, pogwizduje, goli się, perfumuje, zakłada czystą koszulkę, wiąże apaszkę, uważnie modeluje berecik, sfruwa po schodach ze swojego poddasza, wpada po drodze do sklepiku po butelkę wina i udaje się na bulwar podziwiać świat i piękne kobiety. Emeryt angielski zrywa się wcześnie, energicznie ćwiczy pompki i przysiady, podciąga się na drążku, bierze prysznic, podśpiewuje God save the Queen, goli się, perfumuje, wskakuje we flanelową koszulę i samodziałową marynarkę, łapie kaszkiet, kalosze, wędkę, zbiega po schodach, wpada do sklepiku po piersiówkę whisky i jedzie na ryby. A polski emeryt? Ledwo wstaje, kwęka, stęka, nie myje się, nie goli, ubiera się w byle co, bierze butelkę moczu i idzie [do] lekarza…”

Druga książka również dotyczy świata rzadko poddającego się racjonalnemu opisowi. Wraz z Tomaszem Jastrunem Wojciech Eichelberger rozmawia o potędze naszych snów. Szczególnie tych, które mogą posłużyć jako niezwykłe, terapeutyczne wręcz interpretacje trawiących nas problemów, traum i kompleksów. Mimo tak ulotnego i „nierzeczywistego” tematu, obaj panowie starają się utrzymać rzeczowy ton dyskusji, sięgając po przekonujące argumenty, wystrzegając się jednocześnie ezoterycznych, wróżbiarskich odniesień.

       „Wiele snów to senna makulatura, szum emocjonalnego i informacyjnego metabolizmu mózgu, który w nocy się resetuje. Ale bywają sny doniosłe, prawdziwe klucze do naszych problemów. Od przeszło trzydziestu lat towarzyszę ludziom w wysiłkach, które mają ich wyprowadzić z zamieszania i cierpienia, poprawić jakość ich życia. Sny, które się śnią w trakcie takich usiłowań, są szczególnie ważne.”