czwartek, 1 października 2015

Odmiana przez "Przypadki mieszczan polskich"

Czy reportaż może być literaturą? Z natury niefikcyjny, ufundowany na rzetelności wobec relacjonowanych faktów i odpowiedzialności wobec czytelników jest stawiany często po stronie dziennikarstwa, publicystyki, doraźności… Jest gatunkiem użytkowym, zaangażowanym, któremu obce zmyślenie i obca bezinteresowność literatury pięknej.

Reporter czerpie jednak z form i praktyk właściwych pisarzowi. Używa niejako instrumentarium kolegów po piórze – dramaturgów, poetów, epików. Korzystając z bogatego repertuaru środków literackiej ekspresji, może i on traktować język jako tworzywo swojego przekazu, niejednokrotnie równie ważne, co jego treść. By lepiej oddać słowa bohatera, by sprawniej opisać warunki, w których rozgrywają się ujęte w reportażu wypadki, trzeba mieć wyczulone ucho; pewien zmysł pozwalający uchwycić i przelać na papier również to, co z pozoru wydaje się błahe, nieistotne, poboczne.

Taką literacką ucztę funduje nam Marcin Kołodziejczyk w Dysforii. Przypadkach mieszczan polskich, książce złożonej z opowieści o nas samych, o naszych lękach, frustracjach, pozach i maskach, grach miejskich, wyścigach o lepsze pieniądze i lepsze jutro. Jesteśmy trochę zdziecinniali, niedojrzali, śmieszni, małostkowi, ale też budzący współczucie. Zagubieni w nieznanym środowisku, betonowej dżungli zamkniętych osiedli, podwórek, placów, ulic; próbujący odnaleźć swoje miejsce w hierarchii, w mieście, w życiu.

Kołodziejczyk chowa się całkiem za swoimi bohaterami, pozwala im mówić ich własnym językiem, znakomicie charakteryzującym każdego z napotkanych mieszczan. To właśnie wyczucie stylu, idiolektu bohatera, znakomite oddanie językowych nawyków i kalk stanowi o niezwykle literackim ładunku tych tekstów. Ważne tu przecież nie tylko, co mówią, ale też jak wysławiają się ich bohaterowie. Rejestracja języka, pozostając wyzwaniem literackim, jest także par excellence zadaniem reporterskim.

Polecam tę książkę nie tylko mieszczuchom!