wtorek, 26 kwietnia 2016

"Skucha"

O tym, że Jacek Hugo-Bader przygotowuje nową książkę dowiedziałem się na spotkaniu w Białołęckim Klubie Książki, gdzie autor gościł w grudniu zeszłego roku. Opowiadał wówczas, że książka złożona w wydawnictwie musi czekać na rozstrzygnięcie toczonego przez prawników sporu, związanego z wycofaniem zgód na publikację dwóch ważnych bohaterów. Dzielił się z nami tym wielkim kłopotem, wyrażając nadzieję, że na wiosnę książka się jednak ukaże.

I oto jest! Tym razem mniej reporterska, bardziej osobista, emocjonalna… Dotykająca spraw wzniosłych, pięknych, ale i bolesnych, trudnych, wstydliwych i paskudnych. Hugo-Bader pyta swoich kolegów i koleżanki z Solidarności, jaką Polskę sobie wywalczyli? Jak się im podoba nowa Rzeczpospolita? Czy przemiany ustrojowe dały pole do rozwoju, czy raczej skazały na degradację? Jak dziś patrzą na swoich współpracowników, “towarzyszy broni”, dawnych działaczy, związkowców?

Są wśród nich dzisiejsi ministrowie i niemal kloszardzi; profesorowie i mechanicy, ludzie sukcesu i ci, dla których w nowej Polsce zabrakło nie tylko intratnych posad, ale czasem nawet elementarnej pomocy socjalnej. Są tacy, którzy konsekwentnie stoją przy swoich ideałach, i tacy, którzy nie chcą dziś znać dawnych przyjaciół. Wszyscy jednak noszą jakieś ślady, chwalebne i tragiczne pamiątki z “wojny jaruzelskiej”.

Autor przedstawia swoich bohaterów bez taryfy ulgowej. Odsłania szramy i blizny. Przekonuje, że podobnie jak żołnierze uczestniczący w starciach militarnych wykazują syndrom pola walki czy stresu bojowego, tak i solidarnościowi konspiratorzy mają swoje urazy, zwichnięcia, lęki…
To nie jest książka o martyrologii i etosie walki z władzami PRL. To raczej książka o życiu po dziwnej wojnie - nie tak spektakularnej, nie tak romantycznej, i nie tak do końca wygranej; wojnie, która miała wielu cichych bohaterów. Ich głos słyszymy tu być może po raz pierwszy.

piątek, 15 kwietnia 2016

Lektura budująca

Oto księga piękna! A nawet podręcznik piękna, będący zarazem znakomitym przewodnikiem po najlepszych, najciekawszych, czasami też najdziwniejszych perłach polskiej architektury. Filip Springer, przyzwyczaiwszy nas do tekstów, w których raczej piętnował rozliczne dramaty naszej przestrzeni publicznej, postanowił tym razem zainterweniować nieco inaczej, pokazując to, co warte uwagi i naśladowania.

W Księdze zachwytów znalazły się zdjęcia i krótkie teksty poświęcone budynkom nowoczesnych muzeów, bibliotek, szkół, filharmonii, ale także znacznie starszym budowlom, które dziś mają już status zabytków. Prócz wielkich, spektakularnych gmachów i osiedli, są tu także przystanki, dworce, kaplice, a nawet domki na drzewach i stacja benzynowa (!). Springer przejechał całą Polskę wzdłuż i wszeż. Swój przewodnik podzielił na części odpowiadające jej regionom.

Wiele z opisanych realizacji może być celem podróży; do wielu sam z ochotą się wybiorę lub odwiedzę, gdy tylko nadarzy się sposobność. Najchętniej pojadę do Rumi, by obejrzeć tamtejszą Stację Kultura - bibliotekę umiejscowioną w budynku kolejowego dworca. Chciałbym też koniecznie zobaczyć Małopolski Ogród Sztuki, centrum rekeracyjno-sportowe w Olsztynie, Teatr Szekspirowski w Gdańsku i bydgoską przystań na Wyspie Młyńskiej…

Wśród obiektów architektonicznych, zachwalanych przez Springera znalazł się i taki, którego wolałbym nie oglądać. Nie znam się wprawdzie na plastyce i sztukach wizualnych, ale zachowując prawo widza, odbiorcy, nie zgadzam się z autorem, zachwycającym się kościołem pw. Miłosierdzia Bożego w Kaliszu, zwanym przez mieszkańców (jakże słusznie!) białym batmanem. Gdyby Bilbo Baggins przeniósł się do świata Gwiezdnych Wojen, tak właśnie wyglądałaby jego chatka.

Księga zachwytów jest lekturą dostępną dla laików. Można ją traktować także jako zachętę i wstęp do świata sztuki. Lekcję estetyki, którą powinniśmy odrobić. Czym jest ów jeden “biały batman” wobec ponad stu springerowych architektonicznych ochów i achów?

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Księgarni Matras.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Groch z kapustą czyli empik

Byłem w empiku (Ursus, C. H. Skorosze). Chciałem zerknąć do kilku książek, które niedawno wyszły. Mimo że to nowości, z trudem odnalazłem je w chaosie wszelkiego badziewia: puzzli, pędzli, kolorowanek, gier, słodyczy i zabawek. Wziąłem do ręki opowiadania Michała Głowińskiego (schowane skrzętnie przed oczami kupujących) i czytam, czytam, przeglądam… Próbuję nie zwracać uwagi na klaszczące mi do ucha disco. Wreszcie rozglądam się za jakimś miejscem do siedzenia: sofą, fotelem, pufą chociaż, taboretem, żerdzią, czymkolwiek. I oczywiście dupa. Nie ma takiego czegoś. Nie istnieje! Po co ma się klient rozsiadać? Może jeszcze czytał będzie, miejsce zajmował? Burak jeden. Jak chce czytać, to niech kupi i spierdala. My tu takich, co za darmochę z kulturą się zapoznają nie chcemy!

Spierdoliłem więc…

P.S.: Tak to można cebulę sprzedawać, albo nawozy sztuczne.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Reporter przeciw bezmyślności

Dariusza Rosiaka znam z czytanej niegdyś z wielkim zainteresowaniem książki o księdzu  Romualdzie Jakubie Wekslerze-Waszkinelu, a także z Domu Kultury “Włochy”, gdzie mam okazję czasem go spotkać…

Jego ostatnia książka, Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan, jest lekturą niezwykle wymagającą, wręcz trudną. Ale taką właśnie być musi, skoro dotyka tematu jedynie z pozoru rozpoznanego - w rzeczywistości mamy bowiem bardzo blade pojęcie o relacjach międzyreligijnych i międzykulturowych w Turcji, Kurdystanie, Egipcie, Izraelu, Iraku, Libanie, Syrii i innych miejscach, do których Rosiak dotarł w swej podróży ku źródłom chrześcijaństwa i, o paradoksie!, źródłom największych dzisiaj i najbardziej niepokojących konfliktów.

Zaszłości historyczne, dogmatyczne niuanse i zadawnione spory, a także zawiązywane w nadziei na pokój i ocalenie egzotyczne sojusze kościołów i krwawych dyktatur dowodzą, że nasze europejskie rozumienie bliskowschodnich skomplikowanych procesów społecznych jest obarczone wieloma stereotypami, zastępującymi rzetelną wiedzę oraz nieuprawnionym poczuciem wyższości, które tylko zaciemnia perspektywę.

Z łatwością ferujemy wyroki, nie próbując zrozumieć prawdziwych przyczyn; potępiamy lub wyrażamy poparcie, a nawet interweniujemy (Irak, Afganistan) nie potrafiąc jednak zapewnić stabilizacji, wyciszyć konfliktów… Zbieramy więc żniwo, nie chcąc jednak przyznać, że Daesz i nasilające się ataki terrorystyczne są także naszą porażką, naszym zaniechaniem i po części również naszą winą.

     “Wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości faktu, że rzeczywistość jest skomplikowana, łatwiej jest na podstawie jednego incydentu albo wypowiedzi tworzyć trwałe uogólnienia. Widać to zwłaszcza w sytuacjach konfliktowych, kiedy tęsknimy za historią, która byłaby oparta na znanych wcześniej, niezmiennych założeniach. Stąd w relacjach z Bliskiego Wschodu stwierdzenia typu: Islam jest religią przemocy, Żydzi nienawidzą Palestyńczyków, Turcy nienawidzą Ormian. Stąd uproszczone opisy, w których wyjątek może uzyskać rangę normy, bo pasuje do wcześniej stworzonego przez nas obrazu.”

Rosiak pisze swą niełatwą książkę wbrew prostym, łatwostrawnym odpowiedziom na trudne pytania. Za tę robotę należy mu się uznanie i uważna lektura.

P.S. W książce znalazłem także inny fragment, który wyraża także moje głębokie przekonanie o tym, co jest prawdziwą miarą tolerancji i zwykłej ludzkiej przyzwoitości (z Dariuszem Rosiakiem rozmawiał brat Louis-Marie Coudray z Abu Ghusz):

"- [...] Laickość państwa nie polega bowiem na wypieraniu przejawów religijności z życia publicznego.
- Francuski benedyktyn krytykuje laickość?
- A co innego można robić? We Francji laickość stała się chorobą ideologiczną. Jeśli w przestrzeni publicznej nie można postawić pomnika papieża, bo rzekomo kłóci się to z zasadą laickości państwa, to mamy do czynienia z poważną aberracją. Wypieranie wymiaru religijnego z życia ludzi budzi ich frustrację i powoduje ostatecznie schizofrenię społeczną. Prawdziwa laickość polega na akceptacji różnic między nami.”