poniedziałek, 19 grudnia 2016

Znakomita książka na święta!

Nie wiem, czy książkę zatytułowaną Slow life powinno się szybko czytać. Mnie wystarczyły dwa wieczory – ciepłe, grudniowe, przedświąteczne, sprzyjające lekturze sześciu nieśpiesznych rozmów ojca Leona Knabita z gośćmi tynieckiego klasztoru: Anną Dymną, Markiem Kamieńskim, Joanną Kołaczkowską, Cezarym Nowakiem „Cezikiem”, Marcinem Prokopem i Krzysztofem Skórzyńskim.

Dużo bardziej niż chwytliwe konkluzje, błyskotliwe tezy i zdania-do-zapamiętania, ujęła mnie niezwykła atmosfera tych spotkań. Myślę, że po trosze udziela się ona czytelnikowi. Spokój, głębszy oddech, ciekawość drugiego człowieka, naturalna życzliwość i poczucie humoru, uśmiech… Trochę spraw błahych i trochę poważnych tematów: czy jesteśmy w stanie zwolnić?, zatrzymać się?, pomyśleć o sobie i swoich bliskich?, pomodlić?, wziąć odpowiedzialność nie tylko za pracę i gromadzone pieniądze, ale także za jakość naszego życia, czas, którego przecież tak bardzo nie chcemy tracić, choć tak łatwo przecieka przez palce.

Dobrze, że są takie miejsca, w których łatwiej się wyciszyć, wsłuchać w siebie. Dobrze, że są ludzie, którzy umieją wysłuchać i pocieszyć. My także, czytając te rozmowy, zostajemy zaproszenie do dialogu i kontemplacji.

     „O. LEON KNABIT: Trochę jak w tym żarcie:
     - Co będziesz dziś robił?
     - Nic nie będę robił.
     - Przecież wczoraj też nic nie robiłeś.
     - Ale nie skończyłem.”

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Księgarni Matras.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Egzegeta Becketta

Wychodzi na to, że tę książkę przegapiłem, kiedy w 2013 roku ukazała się nakładem wydawnictwa Więzi. Wpadła mi w oko przed miesiącem jako rewelacja – drugi po znakomitej Madame (Nagroda Główna Znaku 1998) prozatorski tom Antoniego Libery – nie licząc esejów o Becketcie. Apetyt podsycony ponowną lekturą jego pierwszej powieści, niebezpiecznie podniósł też poziom oczekiwań. Cienki zbiór trzech opowiadań połknąłem niemal bez tchu. Jednak…

…nie dorównał Libera swoim literackim pierwocinom. Spośród zamieszczonych tu tekstów mój największy zawód wzbudziła nowela tytułowa Niech się panu darzy – nazbyt schematyczna i uwierająca płaskim dydaktyzmem. Opowiadanie drugie dało już nieco więcej satysfakcji, choć i tu próżno szukałem błysku literackiego geniuszu.

Tylko ostatnie z opowiadań, najdłuższe, sprawiło mi czytelniczą przyjemność. Nieco dłuższa forma pomieściła więcej półcieni, delikatniej zobrazował w niej autor swojego bohatera i pozwolił jego myślom płynąć w bardziej refleksyjnym tempie. Szczególną radość tekst ten sprawi miłośnikom muzyki klasycznej, choć absolwentom konserwatoriów, instrumentalistom i kompozytorom jego przesłanie może wydać się dotkliwsze, niż pozostałym.

Tę kodę krótkiego tryptyku polecam więc osobno – jako utwór solistyczny. Lekturę pozostałych opowiadań dedykuję wytrwałym lub tym, co zechcą sprawdzić moje intuicje i gusta.

czwartek, 1 grudnia 2016

Wołyń

Witold Szabłowski upomina się o naszą pamięć, ale nie tę, która każe nam wciąż przypominać, krzyczeć o własnych klęskach i krzywdach, i przymierzać do swoich ran straszne słowa: zbrodnia wojenna, bestialstwo, ludobójstwo… Owszem, trzeba świadczyć prawdzie, mieć szacunek dla walczących i poległych, skrzywdzonych i pomordowanych. Lecz w tym szacunku mieścić się też powinna pamięć o tych, którzy nam pomagali, próbowali ocalić naszych rodaków, dając jedzenie, schronienie; dając życie.

W trakcie lektury tych poruszających opowieści o wołyńskiej apokalipsie, uderzył nie fakt, że Kresowa Księga Sprawiedliwych (tom dotyczący Ukraińców ratujących Polaków w trakcie eksterminacji przez oddziału OUN i UPA) została przez IPN wydana dopiero w 2007 roku.

Lektura Sprawiedliwych zdrajców jest w moim przekonaniu choć minimalnym aktem pamięci, aktem przyzwoitości wobec naszych sąsiadów z Wołynia. Wnikliwa i żmudna praca Szabłowskiego nie pójdzie na marne, jeśli z uwagą i empatią wysłuchamy jego rozmówców.

Z rozmowy z Ukrainką Ireną, dziś pracującą w Polsce jako pomoc domowa, której dziadek ratował Polaków podczas rzezi wołyńskiej:

     „Nagle się okazało, że starszą panią też uratowali Ukraińcy! Że ktoś ją trzymał na strychu, potem jakaś inna rodzina przejęła. Że dwa albo trzy miesiące jacyś nieznani jej ludzie ryzykowali życiem. I ona tego w ogóle nie chciała pamiętać! Zapamiętała tylko morderców. Tych dobrych wyrzuciła z głowy.
     I znów: czy ja, Ukraina od sprzątania, mam jej tłumaczyć, że tych ludzi należało odszukać? Albo chociaż im list wysłać? Że oni może, jak mój dziadek, całe życie czekali na znak?".

Witold Szabłowski w rozmowie z panią Szurą:

     „Nas w naszej historii tylko mordowali, nie ma miejsca na takich, co próbowali ratować, ani na takich, którzy się modlą […]. 

     Nie dajemy swoim sprawiedliwym medali, nie sadzimy im drzewek. […] Szczerze mówiąc, to w ogóle o nich nie pamiętamy”.

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Księgarni Matras.