niedziela, 31 grudnia 2017

Lektury minionego roku

Wraz z życzeniami najlepszych czytelniczych wrażeń, poruszeń serca i myśli w nadchodzącym roku, spotkań z ulubionymi i zupełnie nam jeszcze nieznanymi autorami, publikuję tradycyjną już kwerendę moich lektur 2017. Pozycje pogrubione sprawiły mi najwięcej przyjemności.

Z wytypowaniem książki roku miałbym problem, który rozwiązać może rozdzielenie werdyktu na fiction i non-fiction. W drugiej kategorii niepodzielnie panować będzie Głód Caparósa, w pierwszej Król Twardocha i opowiadania Jacka Cygana Przeznaczenie, traf, przypadek. Z książek, których nie wytłuściłem, czytelniczą radochę sprawiły Pypcie na języku Rusinka, niezwykle smaczne tomiki nieodżałowanego mistrza Młynarskiego, książki Jądro dziwności i Dopóki życie trwa oraz Obwód głowy. Czułą strunę obudziły czytane ponownie opowiadania hospicyjne Jana Grzegorczyka.

Na podium dla najgorszych, rozczarowujących, pretensjonalnych stawiam trzy książki - Jak pokochać centra handlowe, Pochłaniacz i najlepszą z nich, choć sprawiającą największy zawód - Wzgórze psów.

1.       Elizabeth Strout: Mam na imię Lucy
2.     Maciej Płaza: Skoruń
3.     Margaret Atwood: Czarci pomiot
4.     Szczepan Twardoch: Król
5.      Natalia Fiedorczuk: Jak pokochać centra handlowe
6.      Jan Grzegorczyk: Perła. Afrykański przypadek księdza Grossera
7.      Ilona Wiśniewska: Hen
8.      Marie Freyssac: Sceny z życia rosyjskich milionerów
9.     Martin Caparós: Głód
10.   Wojciech Młynarski: Róbmy swoje
11.    Wojciech Młynarski: W co się bawić?
12.   Peter Pomerantsev: Jądro dziwności
13.  Marcin Kącki: Białystok. Biała siła, czarna pamięć
14. Jacek Cygan: Przeznaczenie, traf, przypadek
15.   ks. Jan Kaczkowski: Grunt pod nogami
16.   O. Leon Knabit OSB: Od początku do końca (rozmawiają Wojciech Bonowicz i Artur Sporniak)
17.   Jan Grzegorczyk: Niebo dla akrobaty
18.   Szczepan Twardoch: Zimne wybrzeżae
19.   Marcin Kącki: Fak maj lajf
20.  Wojciech Tochman: Córeńka
21.  Michał Olszewski: #upał
22.  Kazimierz Orłoś: Dziewczyna z ganku
23.  Roman Gren: Wyznanie
24.  Umberto Eco: O bibliotece
25.  Jakub Żulczyk: Wzgórze psów
26.  Hendrik Groen: Dopóki życie trwa
27. Jose Saramago: Miasto ślepców
28.  Agnieszka Suchowierska, Wojciech Eichelberger: Królewicz Śnieżek. Baśniowe stereotypy płci
29.Margaret Atwood: Opowieść Podręcznej
30.  Italo Calvino: Niewidzialne miasta
31.   Michał Rusinek: Pypcie na języku
32.  Filip Springer: Miasto Archipelag
33.  Jerzy Borowczyk, Michał Larek: Punkty zapalne. Dwanaście rozmów o Polsce i świecie
34.Bartek Sabela: Afronauci
35.  Włodzimierz Nowak: Obwód głowy
36.  Marcin Rotkiewicz: W królestwie Monszatana. GMO, szczepionki i gluten
37.  Katarzyna Bonda: Pochłaniacz
38.  Wojciech Jagielski: Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli
39.  Jacek Cygan: Życie jest piosenką
40. Elisabeth Asbrink: 1947. Świat zaczyna się teraz

P.S. Zrobiłbym ogromną krzywdę Maciejowi Płazie, którego piękną powieść Skoruń dopisuję niniejszym na podium dla zeszłorocznych zwycięzców. Ten młody autor pisze tak, jakby terminował u samego Myśliwskiego.

środa, 20 grudnia 2017

Co za grubo, to niezdrowo

Co każe autorom pisać książki o rozmiarach encyklopedii? Opasłe, barokowe tomiszcza mają zapewne łudzić nas wspaniałą, epicką, pełną rozmachu i literackiego mięsa fabułą, która jednak najczęściej gubi się w tak szeroko zakrojonym materiale, gąszczu wątków i planów narracyjnych. Sprawdza się najczęściej stara zasada, że zwięzłość jest miarą talentu, a niepohamowana płodność artystyczna objawia się zazwyczaj miałkością treści.

Sięgnąłem w tym roku po dwie (bądź co bądź) kryminalne powieści liczące znacznie powyżej 500 stron: Wzgórze psów Jakuba Żulczyka i Pochłaniacz Katarzyny Bondy. Obie przegadane, bardzo statyczne, nudne. W obu głównego bohatera (u Bondy - bohaterki) nie da się lubić, trudno się z nim identyfikować, kibicować jego poczynaniom.

O ile Żulczyk bodaj świadomie używał z rozmachem retardacji, czy też dygresji pozwalających wejść czytelnikowi głębiej w psychikę postaci, o tyle Bonda po prostu poległa na poziomie konspektu powieść rozpada się na tak wiele wątków (niektóre z resztą pozostają nie domknięte lub wręcz porzucone), ma tak wielu protagonistów, że puchnie od ich nadmiaru, skutecznie przytłaczając kryminalną intrygę.

Żulczyk ponadto pisze dobrym językiem, ciekawym, ostrym i potrafi przecież stworzyć tak znakomite rzeczy jak Ślepnąc od świateł też pokaźne objętościowo, będące z resztą wyjątkiem od przytoczonej wyżej reguły. Dlatego zawodzi podwójnie!

Bonda posługuje się językiem płaskim, pozbawionym literackiego szwungu, wyczucia, smaku. Nie czytałem jej wcześniej i wszystko wskazuje na to, że więcej tego nie zrobię strata czasu. Bardziej wytrwali czytelnicy przekonują mnie, że kolejne tomy cyklu Żywioły są napisane bardzo podobnie. Ponoć niektórym to się podoba. Mnie pozostanie dziwić się tak wielkiej popularności, tak marnej pisarki.

Po kolejną książkę Żulczyka sięgnę obowiązkowo, licząc na powrót do dawnej formy.

piątek, 8 grudnia 2017

Dla siebie, dla rodziny

mam kochaną żonę, wspaniałego syna
ze mną do kompletu wzorowa rodzina

każde z nas jest inne i niepowtarzalne
każde na swój sposób prawie idealne

Tymek – super-średniak, lubi niespodzianki
książki, bajki, słodycze, klocki, układanki
zna już wszystkie litery i uczy się czytać
wie, że Tatę może o wszystko zapytać

Ania, nasza Misia, dba o swych chłopaków
dogląda, przytula, daje moc buziaków
cieszy się z naszych sukcesów, chwali, dopinguje
surowo jedynie swych uczniów traktuje

Ja – mąż swojej Misi oraz dumny tata
jestem z Wami zwycięzcą, królem, mistrzem świata
i nawet, gdy mnie nie ma, bo gram lub pracuję
myślę o Was, tęsknię, kocham, potrzebuję

                                                                          
Tomek, Mikołajki 2017