poniedziałek, 29 stycznia 2018

Nie moja narracja

Nie ma już poglądów, spostrzeżeń, opisów, punktów widzenia, przekonań, stanowisk - jest narracja. Prawicowa, lewicowa, liberalna, konserwatywna, pisowska i platwormerska, pro- i antyeuropejska, artystyczna i patriotyczna - narracja. Przede wszystkim wszędobylska, nagminna, zawłaszczająca, ekspansywna; panosząca się w języku polityków i komentatorów. Z modnego słowa obowiązkowo korzystają dziennikarze i publicyści, a także ich rozmówcy - goście spotkań, wywiadów, "lóż prasowych" i "kropek nad i". Czym częściej je słyszę, tym bardziej przekonuję się, że to objaw matołectwa, braku języka w gębie albo po prostu chęć przypodobania się publiczności; pokazania, że jest się "na bieżąco".

Słuchając codziennie radia Tok FM liczę w drodze do pracy kolejne (nad)użycia "narracji". W trakcie dwudiestominutowych porannych przejazdów słyszę to słowo zazwyczaj kilkakrotnie. To samo czeka mnie na trasie powrotnej...

Rozumiem, że naszym codziennym językiem władają różne mody. Mnożą się "masakry", "tragedie" i "zajebiste" "ciacha". W poważnych rozmowach pospolitą dyskusję wypiera "dyskurs". A bardzo zabawne skecze są dziś "strasznie" śmieszne. Obowiązkowo jesteśmy "w kontakcie", mamy "polewkę" a nawet "bekę" - że "ja pierdolę", jaki "kolo"!

Niektóre z tych niezwykle popularnych słów, na szczęście, tracą swoją świeżość i przestają występować tak natrętnie. Moda goni za modą i jutro będziemy, być może, zamiast narracji, używali określeń, które przytoczyłem na początku. Do kanonu publicznych wypowiedzi wejdą za to inne obowiązkowe słowa, świadczące o tym, że nasz rozmówca ma "flow", jest "na czasie" czyli au courant.

Specyficzną cechą narracji jest to, że zwykle jest ona przypisywana naszym oponentom. W zasadzie nigdy nie jest nasza. "Narracją" posługują się za zwyczaj oni, my  unikamy odniesień literackich. Szczególnie tych fikcyjnych.


poniedziałek, 8 stycznia 2018

Czemu zaraz Nike?

Studium zła. Anatomia kłamstwa. Historia wielkiego matactwa w sprawie Grzegorza Przemyka. Książka Łazarewicza Żeby nie było śladów zasługuje na najwyższe pochwały, jako przykład znakomitego śledztwa reporterskiego, przeprowadzonego z wielką skrupulatnością.

Dla mnie, jako człowieka mającego kilka lat, kiedy rozgrywały się losy jej bohaterów, książka ta dała możliwość poznania traumy, z którą w latach osiemdziesiątych żyli moi rodzice. Strachu przed wielką machiną PRL, której macki sięgały dalej, niż wówczas mogło się wydawać.

Reportaż Łazarewicza daje wgląd w sposoby działania ówczesnych władz, milicji, służby bezpieczeństwa, organów sądowniczych oraz najwyższych kierowników Polski Ludowej, z ministrem Kiszczakiem na czele. Cały aparat państwowy jest zaangażowany w celowe zakłamanie, zatuszowanie zabójstwa Grzegorza Przemyka, zastraszenie świadków, naciskanie na prokuraturę i sądowych ekspertów, by nie dopuścić do ukarania sprawców śmiertelnego pobicia.

Z pewnością jest to opowieść nie tylko o sprawie sprzed trzydziestu lat, ale także rodzaj modelowego przykładu peerelowskiej rzeczywistości - z całym arsenałem gangsterskich środków wykorzystywanych przez tamtejsze władze w wielu innych przypadkach.

Są pewnie i tacy, którzy zechcą rozszerzyć ten model na inne, również współczesne poczynania tych czy innych władz, zmierzające do używania swoich prerogatyw przeciw własnym obywatelom. Będzie tu więc miejsce na rozważania o każdej ekipie rządzącej, która zmierza w stronę autorytaryzmu. Myślę tu zarówno o przykładach Rosji, Białorusi, ale także Turcji czy, toutes proportions gardées, Polski.

Polecając książkę Łazarewicza, jednocześnie protestuję przeciwko przyznaniu jej literackiej nagrody Nike. Ta świetna reporterska robota nie ma nic wspólnego z literaturą. Każda inna nagroda - dla książki reporterskiej czy historycznej jest jak najbardziej na miejscu, jednak przyznając Nike, dewaluuje się literacki charakter tej nagrody. Jest przecież tyle sposobów dowartościowania autora. Wolałbym, by jedna z najważniejszych polskich nagród pozostała wierna powieści, dramatowi, poezji, nawet esejowi lub też takiemu reportażowi, który ma walory literackie. Książka Żeby nie było śladów jest ich pozbawiona.

Nurtuje mnie też jedna kwestia, której rozstrzygnąć nijak nie mogę. Na stronie nr 300 czytamy:

     "Jedynym winnym pozostaje Arkadiusz Denkiewicz, ale bardzo długo nie może odbyć kary, bo choruje. Do więzienia trafia dopiero w październiku 2009 roku. (Wychodzi w kwietniu 2011)".

Dwie strony dalej znajdujemy takie zdania:

     "Jedyny skazany na bezwzględne więzienie Arkadiusz Denkiewicz nigdy za kratki nie trafił. Zaraz po wyroku zaczął się leczyć psychiatrycznie i dostał od specjalistów zaświadczenie dla sądu, że wciąż brak postępów w jego terapii".

?

środa, 3 stycznia 2018

Pasja – droga do zatracenia

Bohaterów jest trzech. Saddam tytułowy „trębacz z Tembisy” król południowoafrykańskich kibiców, wynalazca wuwuzeli. Nelson Mandela najdłużej przetrzymywany więzień polityczny, legendarny przywódca ANC i pierwszy czarny prezydent, bohater przemian prowadzących do zniesienia apartheidu w RPA. Wojciech Jagielski autor, reporter; człowiek, który, jak dwaj pozostali, niemal bez reszty poświęcił się swojej pasji.

Oddanie się tej nieokiełznanej sile przyciągania, każącej niektórym rezygnować z życia osobistego, rodzinnego, narażać się na niebezpieczeństwa, iść pod prąd stało się tematem tej niebanalnej książki. Każdy z trzech bohaterów podporządkował się jakiejś pasji, dał się uwieść przekonaniu o szczególnej roli, jaką ma do odegrania: Mandela jako społecznik, lider, przywódca, polityk; Saddam jako wielbiciel futbolowych widowisk dyscypliny sportu traktowanej w Afryce niezwykle poważnie; wreszcie Jagielski z jego nieodpartą potrzebą bycia tam, gdzie dochodzi do najważniejszych, kluczowych, historycznych wydarzeń.

Dwaj afrykańscy bohaterowie tej książki stają się jakby lustrem dla samego autora. Mandela jest tu nie tylko symbolem doniosłych przemian, ale także punktem odniesienia, do którego Jagielski wielokrotnie próbuje się dostać, być w pobliżu, śledzić. Jest też kimś, kto w jakiejś mierze, przez swój upór, żelazną konsekwencję, niezłomność przypomina samego Jagielskiego. Saddam, choć jego pasja wydaje się graniczyć z szaleństwem, a postronnym każe odnosić się do niego z rezerwą, jest także uosobieniem niegasnącego żaru, spontanicznej potrzeby poświęcenia się wyłącznie kibicowaniu piłka nożna to całe jego życie.

Fenomen poświęcenia dla jakiejś sprawy lub zniewolenia ideą. Fanaberia granicząca z brakiem odpowiedzialności czy też powołanie, konieczność, powinność? Dla każdego z nich pasja staje się sednem życia, jego sensem, drogą, z której nie można zboczyć, której nie można porzucić, pomimo trudności, zwątpień, pokus.

Tacy ludzie zasługują często na miano wariatów i geniuszy. Zapisują swoje imiona wśród największych, budzących podziw, herosów, ale także szaleńców i siejących postrach szarlatanów.

Czasem im zazdroszczę tej niewzruszonej ambicji, wyraźnego wytyczenia własnego celu, odważnego kreślenia niebosiężnych planów. Zazdroszczę też radości z sukcesów i unikatowych osiągnięć, które często bywają jednak okupione wieloma stratami. Tu nie ma darmowych obiadów. Cierpią rodziny, przyjaciele i sami pasjonaci, ryzykujący swoją wolnością, swoim zdrowiem i życiem.

Chcę także pielęgnować własne zainteresowania. Życzę sobie nieprzerwanej możliwości kontynuowania teatralnej przygody, robienia (również zawodowo) tego, co lubię. Mam nadzieję, że przede mną kolejne artystyczne wyzwania... Takie niewielkie na moją miarę. Nie oddam się im bez reszty.


Z książki:

      „Nie widywał już żony ani dzieci. Nawet w wolne dni i święta, bo wtedy albo uciekał do sali gimnastycznej, albo odwiedzali go partyjni towarzysze, by długo w noc rozmawiać o polityce, naradzać się, snuć plany.
      Zamknął w końcu nawet swoją kancelarii, bo [...] przestało mu starczać czasu na pracę.
      Przestało mu też na niej zależeć i zrzucił obowiązek utrzymania rodziny na barki żony. [...]
      Któregoś dnia, zwolniony za kaucją z kolejnego aresztu, zastał swój dom w Soweto pusty. Nie było w nim żony, dzieci, mebli, nawet firanek w oknach.
      Evelyn nigdy nie potrafiła zrozumieć jego zaślepienia polityką. Uważała, że postradał rozum, dał się opętać, ktoś rzucił na niego urok. [...]
     Skąd brało się to nienasycenie, ten obłęd, który nie pozwalał jej mężowi cieszyć się tym, co innym dałoby szczęście? [...] Po co była mu rodzina, żona, dzieci, skoro co innego wypełniało mu życie?”

      „W swojej zachłanności pragnął mieć wszystko, także to, co się w życiu nawzajem wyklucza.”