Sięgnąłem w tym roku po dwie (bądź co bądź) kryminalne powieści liczące znacznie powyżej 500 stron: Wzgórze psów Jakuba Żulczyka i Pochłaniacz
Katarzyny Bondy. Obie przegadane, bardzo statyczne, nudne. W obu
głównego bohatera (u Bondy - bohaterki) nie da się lubić, trudno się z
nim identyfikować, kibicować jego poczynaniom.
O
ile Żulczyk bodaj świadomie używał z rozmachem retardacji, czy też
dygresji pozwalających wejść czytelnikowi głębiej w psychikę postaci, o
tyle Bonda po prostu poległa na poziomie konspektu –
powieść rozpada się na tak wiele wątków (niektóre z resztą pozostają
nie domknięte lub wręcz porzucone), ma tak wielu protagonistów, że
puchnie od ich nadmiaru, skutecznie przytłaczając kryminalną intrygę.
Żulczyk ponadto pisze dobrym językiem, ciekawym, ostrym i potrafi przecież stworzyć tak znakomite rzeczy jak Ślepnąc od świateł – też pokaźne objętościowo, będące z resztą wyjątkiem od przytoczonej wyżej reguły. Dlatego zawodzi podwójnie!
Bonda
posługuje się językiem płaskim, pozbawionym literackiego szwungu,
wyczucia, smaku. Nie czytałem jej wcześniej i wszystko wskazuje na to,
że więcej tego nie zrobię –
strata czasu. Bardziej wytrwali czytelnicy przekonują mnie, że kolejne
tomy cyklu Żywioły są napisane bardzo podobnie. Ponoć niektórym to się
podoba. Mnie pozostanie dziwić się tak wielkiej popularności, tak marnej
pisarki.
Po kolejną książkę Żulczyka sięgnę obowiązkowo, licząc na powrót do dawnej formy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz