środa, 20 grudnia 2017

Co za grubo, to niezdrowo

Co każe autorom pisać książki o rozmiarach encyklopedii? Opasłe, barokowe tomiszcza mają zapewne łudzić nas wspaniałą, epicką, pełną rozmachu i literackiego mięsa fabułą, która jednak najczęściej gubi się w tak szeroko zakrojonym materiale, gąszczu wątków i planów narracyjnych. Sprawdza się najczęściej stara zasada, że zwięzłość jest miarą talentu, a niepohamowana płodność artystyczna objawia się zazwyczaj miałkością treści.

Sięgnąłem w tym roku po dwie (bądź co bądź) kryminalne powieści liczące znacznie powyżej 500 stron: Wzgórze psów Jakuba Żulczyka i Pochłaniacz Katarzyny Bondy. Obie przegadane, bardzo statyczne, nudne. W obu głównego bohatera (u Bondy - bohaterki) nie da się lubić, trudno się z nim identyfikować, kibicować jego poczynaniom.

O ile Żulczyk bodaj świadomie używał z rozmachem retardacji, czy też dygresji pozwalających wejść czytelnikowi głębiej w psychikę postaci, o tyle Bonda po prostu poległa na poziomie konspektu powieść rozpada się na tak wiele wątków (niektóre z resztą pozostają nie domknięte lub wręcz porzucone), ma tak wielu protagonistów, że puchnie od ich nadmiaru, skutecznie przytłaczając kryminalną intrygę.

Żulczyk ponadto pisze dobrym językiem, ciekawym, ostrym i potrafi przecież stworzyć tak znakomite rzeczy jak Ślepnąc od świateł też pokaźne objętościowo, będące z resztą wyjątkiem od przytoczonej wyżej reguły. Dlatego zawodzi podwójnie!

Bonda posługuje się językiem płaskim, pozbawionym literackiego szwungu, wyczucia, smaku. Nie czytałem jej wcześniej i wszystko wskazuje na to, że więcej tego nie zrobię strata czasu. Bardziej wytrwali czytelnicy przekonują mnie, że kolejne tomy cyklu Żywioły są napisane bardzo podobnie. Ponoć niektórym to się podoba. Mnie pozostanie dziwić się tak wielkiej popularności, tak marnej pisarki.

Po kolejną książkę Żulczyka sięgnę obowiązkowo, licząc na powrót do dawnej formy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz