Nie znam się na science fiction. Pociesza mnie jednak fakt, że w ogóle mało kto zna się na tym, jak będzie wyglądał nasz świat w roku 2368, do którego zabiera nas Przemek Angerman – autor Tożsamości Rodneya Cullacka – dystopii o mocnym zabarwieniu filozoficznym. Przedstawiana w książce wizja przyszłości, w której ludzkość zdążyła już stoczyć (w granicach własnego gatunku) kosmiczne wojny i posiadła umiejętności niemal dowolnego manipulowania nie tylko organizmem, lecz także umysłem człowieka, jest zaiste przerażająca. Znalazłem w niej motywy ze znanych filmów: Faceci w czerni czy Matrix, ale najważniejszym filmowym odniesieniem będzie tu z pewnością Truman show – opowieść o świecie do szczętu zmanipulowanym, o człowieku, który, wbrew własnemu przekonaniu, żyje nie swoim życiem. Tu także mamy do czynienia z bohaterem poszukującym własnej tożsamości, próbującym zajrzeć pod powierzchnię rzeczywistości, która w futurystycznym ujęciu Angermana jest niczym innym jak technologicznie upgradeowanym totalitaryzmem; straszniejszym, bo zdolnym tworzyć ludzi, będących nieświadomymi niewolnikami, ochoczo spełniającymi zamierzenia tyranów w przekonaniu, że determinują ich jedynie własne dążenia. Wśród literackich odniesień znajdzie się więc i Orwell ze swoim Rokiem 1984 i Aldous Huxley z Nowym wspaniałym światem. Wśród postaci Tożsamości Rodneya Cullacka są oczywiście dwójmyślący. Są też i tacy, którym do życia wystarczy odurzenie się ogólnodostępnymi substancjami psychoaktywnymi lub po prostu gładkie przełykanie propagandowej papki międzygalaktycznej telewizji. Richard Zonga – główny bohater i zarazem narrator – próbuje odkryć prawdę, stara się za wszelką cenę odnaleźć swą prawdziwą tożsamość i uświadomić pozostałym ofiarom manipulatorskiej władzy, na czym w istocie zasadza się ich bałwochwalcza i zarazem wiernopoddańcza relacja z wszechpotężną Matką. Jego odkrycia zaprowadzą czytelnika daleko poza granicę naukowych i literackich rozważań o przyszłości. W powieści Przemka Angermana stają się bowiem niezwykle sugestywną materializacją naszych dzisiejszych lęków.
Jedyne, co przeszkadzało mi w lekturze, to nadgorliwość autora, skłaniająca go do wkładania w usta Richarda Zongi wielu konkluzji, spostrzeżeń i wniosków, które w moim przekonaniu należałoby pozostawić inteligencji i empatii czytelnika.
„Czy to nie przebiegłe – zbudować takie więzienie, którego krat nie widzisz? Co więcej, gdy ktoś próbuje coś o nim powiedzieć, jesteś gotowy go zabić, gdyż wydaje ci się, że atakuje on twoją wolność. Do końca będziesz bronił siebie, swojej wolności i swojej osobowości. Do ostatniej kropli krwi. Tyle tylko, że ta osobowość nie jest twoja. Podmieniono ją na wygodną dla nich…”
„Czy to nie przebiegłe – zbudować takie więzienie, którego krat nie widzisz? Co więcej, gdy ktoś próbuje coś o nim powiedzieć, jesteś gotowy go zabić, gdyż wydaje ci się, że atakuje on twoją wolność. Do końca będziesz bronił siebie, swojej wolności i swojej osobowości. Do ostatniej kropli krwi. Tyle tylko, że ta osobowość nie jest twoja. Podmieniono ją na wygodną dla nich…”
Za książkę i miłą dedykację dziękuję Przemkowi Angermanowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz