„Dorosłość oznacza utratę niewinności, najgorsza z tego jest utrata niewinności czytelniczej. Coraz trudniej jest się czymś niewinnie zachwycić, coraz łatwiej jest się czymś znudzić.
Moja czytelnicza niewinność skończyła się 1 października 1987, kiedy ja rozpocząłem studia na warszawskiej polonistyce, a nade mną rozpoczęto ciężką pracę dydaktyczną. Pracę podjęto w celu wpojenia mi świadomości, że ważniejsze od zachwytów nad literaturą są przegłosy i palatalizacje, że zamiast nad błyskotliwymi frazami prozy należy pochylić się nad jerami, że miast zaczytywać się nieznanymi arcydziełami, powinienem oddać się wnikliwej lekturze tzw. jajecznicy, opasłych tomów w żółtych okładkach poświęconych rozkoszom gramatyki opisowej. […]
Wykładowcy uczyli nas z taką pasją, jakby literatura jako taka zwisała im kompletnie, z takim oddaniem zachęcali nas do własnych peregrynacji świata bibliotek i nowych odczytań, jakby proponowali nam lektury instrukcji obsługi odkurzacza. […] Nigdzie mnie tak zawzięcie nie zniechęcano do czytania literatury jak na studiach polonistycznych, prawie, prawie im się udało.”
Ja także musiałem czytać jajecznicę i zgłębiać tajemnice aorystów (nie jest to żadne słowiańskie plemię), brnąć przez staropolskie kazania, młodopolskie „Nietoty” i „Pałuby”. Przez cały okres studiów tęskniłem za czytaniem wolnym, nieskrępowanym i niezawodowym – zamiast niekończących się lektur na potrzeby kolejnych zaliczeń, prac i kolokwiów. Upragniony czas nastał… Dziś tęsknię za zajęciami prowadzonymi przez Jacka Kopcińskiego, Jadwigę Wajszczuk, Grzegorza Wołowca, a nawet profesora Dumę, który już na pierwszym roku próbował nas zaznajomić z językiem staro-cerkiewno-słowiańskim. Tęsknię za godzinami spędzonymi w bibliotece na Koszykowej i godzinami wieczornych rozmów w knajpach i akademikach. Tęsknię za atmosferą tamtego czasu.
Ja także musiałem czytać jajecznicę i zgłębiać tajemnice aorystów (nie jest to żadne słowiańskie plemię), brnąć przez staropolskie kazania, młodopolskie „Nietoty” i „Pałuby”. Przez cały okres studiów tęskniłem za czytaniem wolnym, nieskrępowanym i niezawodowym – zamiast niekończących się lektur na potrzeby kolejnych zaliczeń, prac i kolokwiów. Upragniony czas nastał… Dziś tęsknię za zajęciami prowadzonymi przez Jacka Kopcińskiego, Jadwigę Wajszczuk, Grzegorza Wołowca, a nawet profesora Dumę, który już na pierwszym roku próbował nas zaznajomić z językiem staro-cerkiewno-słowiańskim. Tęsknię za godzinami spędzonymi w bibliotece na Koszykowej i godzinami wieczornych rozmów w knajpach i akademikach. Tęsknię za atmosferą tamtego czasu.
Cóż, trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie…
Ostatnio z OGROMNĄ przyjemnością powracam do lektur, doceniając ich walory. Szkoda, że kiedy bylem w szkole "musiałem" to czytać może gdybym mógł bardziej bym chciał.
OdpowiedzUsuńWtedy chyba za mało wiedziałem i przeżyłem, żeby rozumieć. Teraz zbędę bronił Sienkiewicza, wiem, wiem zaraz się może milion polonistów i historyków obruszy na to, ale ten pisarz wywołuje łzy u dorosłego człowieka, nie tylko smutku, ale i dumy. Nawet Cohelo, populista nad populistami nie zdołał mnie wzruszyć. W przeddzień 11.11 wszystkim - "ku pokrzepieniu serc"
Marcin T.