W miniony czwartek, korzystając z zaproszenia Teatru Studio, mogłem obejrzeć spektakl, który od dawna budził moją ciekawość. Rzadko się bowiem zdarza, że kanwą przedstawienia jest reportaż, a nie tekst stricte literacki. W tym wypadku na warsztat wzięto książkę Swietłany Aleksijewicz (o której już miałem okazję tu pisać) Czarnobylska modlitwa. Z niezwykle trudnym zadaniem adaptacji i przetłumaczenia na język teatralny pomieszczonych w książce świadectw, zmierzyła się Joanna Szczepkowska, która prócz obowiązków reżysera, wyznaczyła sobie także jedną z ról w spektaklu…
Karkołomne przedsięwzięcie, trudny materiał wyjściowy, ciężki temat pozwoliły jednak osiągnąć zespołowi pracującemu nad tym przedstawieniem znakomity rezultat. Twórcom udało się uniknąć zbytniego uteatralizowania, “usztucznienia” postaci, a także obciążenia spektaklu doraźną, publicystyczną wymową. Nie ma tam na szczęście także dążenia do szokowania, epatowania widza; jest natomiast głębokie współczucie dla ludzi, którzy dzięki subtelnej grze aktorów, stanąć mogą przed nami ze swoim lękiem, poczuciem straty, bólem, ale także miłością, śmiechem i nadzieją wbrew czarnobylskiemu piętnu, z którym muszą żyć.
Nie wymienię tu żadnego z aktorów, bo w moim przekonaniu, to przedstawienie, jak mało które, pokazuje, że robienie teatru jest dyscypliną zespołową. A ten spektakl, tak polifoniczny i utkany z tak wielu przemieszanych wątków, zdarzeń, losów wymaga szczególnej bliskości i współistnienia na scenie wszystkich zaangażowanych artystów. Tu nie ma miejsca na role pierwszoplanowe, na koryfeuszy i chór. Sukces lub porażka zależy w równej mierze od całego składu. Tym bardziej pragnę złożyć wyrazy uznania i podziękować za ten wieczór. Miło było widzieć tak zgraną aktorską drużynę. Dzięki dyscyplinie, której zechciała się poddać, spektakl ten poruszył we mnie delikatne struny. Mam nadzieję, że poruszy także tych, którzy do Studia udadzą się za moją namową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz