Wychodzi na to, że tę książkę przegapiłem, kiedy w 2013 roku ukazała się nakładem wydawnictwa Więzi. Wpadła mi w oko przed miesiącem jako rewelacja – drugi po znakomitej Madame (Nagroda Główna Znaku 1998) prozatorski tom Antoniego Libery – nie licząc esejów o Becketcie. Apetyt podsycony ponowną lekturą jego pierwszej powieści, niebezpiecznie podniósł też poziom oczekiwań. Cienki zbiór trzech opowiadań połknąłem niemal bez tchu. Jednak…
…nie dorównał Libera swoim literackim pierwocinom. Spośród zamieszczonych tu tekstów mój największy zawód wzbudziła nowela tytułowa Niech się panu darzy – nazbyt schematyczna i uwierająca płaskim dydaktyzmem. Opowiadanie drugie dało już nieco więcej satysfakcji, choć i tu próżno szukałem błysku literackiego geniuszu.
Tylko ostatnie z opowiadań, najdłuższe, sprawiło mi czytelniczą przyjemność. Nieco dłuższa forma pomieściła więcej półcieni, delikatniej zobrazował w niej autor swojego bohatera i pozwolił jego myślom płynąć w bardziej refleksyjnym tempie. Szczególną radość tekst ten sprawi miłośnikom muzyki klasycznej, choć absolwentom konserwatoriów, instrumentalistom i kompozytorom jego przesłanie może wydać się dotkliwsze, niż pozostałym.
Tę kodę krótkiego tryptyku polecam więc osobno – jako utwór solistyczny. Lekturę pozostałych opowiadań dedykuję wytrwałym lub tym, co zechcą sprawdzić moje intuicje i gusta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz