Ów brzeg jest nie tylko prawy w
znaczeniu geograficznym. Jest też prawy ideologicznie, mentalnie, politycznie.
Jest prawacki tak, jak lewackie mogą być tylko Mokotów, Centrum i okolice Placu
Zbawiciela. Oto Warszawa ze snu nacjonalisty, wyznawcy jednej religii i rasy,
Pana nad uchodźcami, lewakami, liberałami i lesbijkami.
Opowieść Kołodziejczyka to taka
epopeja nieheroiczna, w której bohaterstwo jest tylko deklarowane – na
koszulkach, bluzach, tatuażach; przy pomocy wzniosłych sentencji, wygłaszanych
po spożyciu. Utkana niemal w całości z
pijackich ballad, przepełnionych bezdennym żalem i bezbrzeżną dumą, w których
to co wzniosłe, jak w każdej grotesce, miesza się z tym, co podłe. Żyją wiec
postaci z Prymitywa pomiędzy sacrum
Bazyliki na Kawęczyńskiej a profanum obszczanych bram Szmulowizny i Targówka. Stara
Praga jest poligonem ich nieszczęść, polem ciągłej bitwy z życiem i miejscem
pochówku. Tam też bije serce polskości zadekretowanej przez Radosława
Katyńskiego i Partię zdolną ustawowo zatrzymać czas – zakazać urzędowo jego
odmierzania, zdelegalizować, unieważnić. To polskość pełna nienawiści do obcych,
innych, bogatszych; fundowana na poczuciu wiecznej krzywdy i ofiary minionych
pokoleń. Pełna narodowej pychy, zacietrzewienia, zbiorowych frustracji i nowej
mitologii, w której historia ulega konfabulacji.
Lektura gęsta, kleista i gorzka
zarazem. Opowieść napisana językiem, którego być może, już niedługo, trzeba się
będzie nauczyć!
Z książki:
„– Ten naród sam się zajebie
żelazną pięścią – ponownie ryzykuje własnym zdaniem Oliwier i tym razem ma
godną aprobatę, kiwają głowami i popluwają z szacunkiem dla takiej narracji,
bokiem ust i drobniutką śliną. Żeby chociaż, kurwa, jakaś drobna, ale okrutna
wojna, wtenczas człowiek się czuje przydatny i nawet przypuśćmy, że odda życie
we wojnę, przynajmniej będzie się dobrze czuł – że było sens żyć. Może też,
niewykluczone, trafi na jakiś pomniczek tu i ówdzie lub w dodatku w podręcznik
do nowoplanowanej historii.”
„Wbrew pozorom u nas pełno jest
zdolnych, bezrobotnych chłopaków po podstawówce, którzy tylko czekają, żeby
przyszła jakaś Partia i spełniła ich marzenia o dobrze płatnej pracy lżejszej
niż sen. Żeby zdobyć taką pracę, dadzą po
ryju komu trzeba i pomaszerują w każdym marszu, w którym strzela się z
biało-czerwonej magnezji.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz