poniedziałek, 8 lutego 2021

"Brunet wieczorową porą"

Niedawna śmierć Krzysztofa Kowalewskiego, mającego na swoim koncie wiele kultowych wręcz ról, w szczególności tych komediowych; którego nie raz miałem okazję podziwiać na scenie Teatru Współczesnego, zasmuciła mnie. Zdjąłem z półki wywiad-rzekę, którego Kowalewski udzielił przed siedmioma laty Juliuszowi Ćwieluchowi. Chciałem zobaczyć, czy zaznaczyłem książce jakieś interesujące miejsca. 

Trafiłem między innymi na fragment o komedii – gatunku, z którym mamy nad Wisłą problem. Wielu z nas uważa bowiem komedię za coś gorszego, pośledniego, niegodnego miana prawdziwej sztuki, niepoważnego. Tymczasem, moim zdaniem, komedia jest równorzędną i równoprawną siostrą tragedii. Te same historie, kompleksy, ludzkie losy i dramatyczne wydarzenia można opowiedzieć serio i z przymrużeniem oka, korzystając z walorów komediowych, satyrycznych, groteskowych lub grając w tonacji mol, gdzie rządzi powaga, smutek i podniosły nastrój. Istnieje przecież nieśmieszny dowcip, gorzka ironia, śmiech przez łzy i płacz ze szczęścia. Doskonale rozumieją to Czesi (wystarczy obejrzeć któryś z filmów Jana Śvieràka), znakomicie wykorzystują Włosi (Sorrentino, Benigni), a moim prywatnym koronnym argumentem filmowym jest Pociąg życia (scenariusz i reżyseria Radu Mihaileanu).

To, że komedią można również opowiedzieć o rzeczach bolesnych, tak by nieco ów ból zmniejszyć, stępić kanty skrzeczącej rzeczywistości, obśmiać strach, zwątpienie i poczucie beznadziei wiedział Stanisław Bareja. W zaznaczonym przeze mnie kiedyś fragmencie wywiadu, Kowalewski wspomina pracę z tym twórcą i mówi o komedii bardzo serio.

 

- A który film Barei najbardziej pana śmieszy?

- Mam raczej abstrakcyjne poczucie humoru, więc najbardziej cenię sobie Bruneta wieczorową porą. Kwiczałem, kiedy czytałem fragment z przestawianiem zegarka.

- W filmie gra pan to z kamienną twarzą.

- No bo przecież cała sprawa w komedii polega na tym, żeby nie starać się być śmieszniejszym od scenariusza. Komedia to jest trudny do zagrania dramat. Jak aktor zaczyna dośmieszać postać, to już nie ma dla filmu żadnego ratunku. W ten sposób przepadł Ryś, który miał świetny scenariusz wyjściowy, ale Stasiek Tym zaczął domieszać na planie. Po prostu zarżnął swój własny film. Cały czas mówiłem mu: zostaw, nie zmieniaj, nie dogrywaj. Ale on się uparł, że to musi być śmieszne jak cholera. No i cholera ten film wzięła.

Komedia to bardzo trudny utwór, bo precyzyjny. Tu nie ma miejsca na improwizację i mruganie do widza okiem. To nie jest przypadek, że najlepsze filmy Bareja zrobił ze Staszkiem. Bareja potrafił pisać precyzyjne scenariusze, a Tym wypełniać je gagami, dobrym dialogiem. Jeden potrzebny był drugiemu.

 

Barei i nam potrzebny był także Krzysztof Kowalewski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz