Księgi Jakubowe nie olśniły mnie, lecz czytałem je z dużą frajdą. Wiem, frajda nie jest najlepszą kategorią krytyczną. Tokarczuk pisząc tę ogromną powieść złożyła hołd temu gatunkowi literackiemu. Hołd samemu aktowi opowiadania, snucia historii - i tej wyłaniającej się ze źródeł, ustaleń, dat i twardych dowodów, jak i tej, która potrzebuje naszej wyobraźni, twórczego pierwiastka wypełniającego luki w postrzępionej materii faktów.
Stanowiąca narracyjną oś postać Jakuba Franka, opisywana z wielu punktów widzenia, jest intrygująca, nieoczywista, tajemnicza, zarazem odległa nam i bliska. Tokarczuk powołuje na świadków wyznawców nowego żydowskiego reformatora, proroka, mesjasza, a także jego przeciwników, widzących w Jakubie heretyka, szarlatana, wręcz antychrysta. Nie brakuje i takich, dla których Frank jest tylko sprawnym kupcem i politykiem próbującym pozornym nawróceniem na chrześcijaństwo zapewnić sobie i swoim zwolennikom społeczny i materialny awans.
Tokarczuk jak zwykle lubi bezdroża, skraje, nieuczęszczane dukty i manowce. Interesuje ją to, co nieoswojone, dziwne, trudne do uchwycenia, nienazwane, migotliwe, niestałe. Taki jest jej bohater, taka jest Polska i Europa XVIII wieku. Mieszają się w niej religie, języki, tradycje; ścierają hierarchie wartości, mody i polityczne dążenia.
Przywołana rzeczywistość, tak wydawałoby się inna od naszej, zaskakuje swą aktualnością. Jakub Frank – pół Polak, pół Turek, w końcu niemiecki baron, rozpięty pomiędzy tradycjami trzech wielkich religii (Judaizmu, Islamu i Chrześcijaństwa), kupiec i mistyk; zbawiciel i lubieżnik, wizjoner i prostak jest, nie mniej niż my, dzieckiem swojego czasu. Jak my, próbuje odnaleźć się, określić na nowo, ukonstytuować swój status, uwiarygodnić się w oczach innych i stanąć wreszcie na pewnym gruncie.
My też błąkamy się przecież po dzisiejszym hipermarkecie religii, idei, mód. Nam również ciasno w społecznych ramach, doktrynalnych zakazach, granicach złego i dobrego smaku; dość mamy politycznych i życiowych fiask, nietrafionych wyborów, niepewnych kroków, permanentnego braku oparcia. My też jesteśmy heretykami, ojcobójcami, sprzeniewierzającymi się rodzicielskim przykazaniom, wyobrażeniom, planom; skazującymi się na tułaczkę wygnańcami z poukładanego, przewidywalnego lecz opresyjnego świata przekonań, które już nie są nasze, choć własnych jeszcze się nie dorobiliśmy.
Tułamy się mentalnie i zupełnie dosłownie. Z wyboru czy nawet z musu próbujemy zadomowić się w innych językach, pracach, nieznanych miejscach i ludziach. Chcemy osiągnąć szczęście, albo spokój; dokonać czegoś wielkiego, albo chociaż zarobić parę złotych.
To oczywiście tylko drobna cząstka refleksji, które obudziła we mnie lektura Ksiąg Jakubowych. Inne dotyczą wciąż u nas żywych i niezałatwionych spraw polsko-żydowskich, miejsca kościoła w życiu społecznym, relacji z naszymi dzisiejszymi „niewiernymi” – uchodźcami, emigrantami; miejsca Polski w Europie, wpływu Turcji na politykę ówczesnej i dzisiejszej europy, wreszcie – literatury, jej misji, miejsca w kulturze, obowiązków po stronie pisarzy i czytelników.
P. S.: Za inspirację do lektury dziękuję mojej koleżance Izie z Gminnego Ośrodka Kultury w Nieporęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz