Książka na wskroś feministyczna i antypatryjalchalna, choć napisana przez mężczyznę; porównywana do powieści Charlesa Dickensa, Jane Austin czy Georga Eliota, operująca jednak dosadnym, współczesnym językiem; nie stroniąca od naturalistycznych opisów kopulacji i erotycznych sztuczek w rodzaju tryskania wodą z pochwy… Napisana z rozmachem historia młodej, nadzwyczaj inteligentnej i oczytanej prostytutki, której udaje się wyrwać z brudnego, podrzędnego burdelu i, w ciągu niespełna roku, stać się kochanką, utrzymanką, powierniczką sekretów, wspólniczką w interesach, a w końcu domowniczką bogatego przemysłowca – nieodpowiedzialnego samoluba i prostaka – który powierzy jej także opiekę nad wychowaniem jedynej córki.
Autor – Michel Faber – podaje czytelnikowi, zamknięty w konwencji powieści wiktoriańskiej, nie pozbawiony celnych spostrzeżeń, wykład o nierówności płci w kulturze Zachodu. Nietuzinkowe postacie, znakomicie nakreślone charaktery i zaskakujący (czasem) rozwój wydarzeń, nie wypełniają dostatecznie ośmiuset pięćdziesięciu stron książki i nie rekompensują drażniącego dydaktycznego smrodku. W jednym z ostatnich rozdziałów czytamy przytoczone przez narratora słowa wstępu do autobiograficznej powieści, którą po kryjomu pisze Sugar – główna bohaterka Szkarłatnego płatka…:
„Jakże obłudny jesteś, filisterski czytelniku, jeżeli należysz do przedstawicieli płci, która chełpi się strzępem skóry w spodniach! Zapewne wyobrażasz sobie, że ta książka cię rozbawi, wzruszy, uratuje przed męczarnią nudy (największą męczarnią, na jaką narażona jest twoja uprzywilejowana płeć), i że skonsumowawszy powieść jak cukierek, będziesz mógł żyć dalej jak dotychczas! Właśnie tak, jak żyjesz, odkąd po raz pierwszy zdradziłeś Ewę w raju! Ale ta książka jest inna, drogi czytelniku. Ta książka jest jak NÓŻ. Nie trać głowy; będzie ci potrzebna!”
Michel Faber, jak niegdyś Flaubert, mógłby zapewne powiedzieć: „Panna Sugar to ja!”; swoją powieść otwiera zresztą podobnymi słowami, cytując ostrzeżenie własnej bohaterki „Nie trać głowy – będzie ci potrzebna”. Jego książka nie jest jednak jak nóż… Chociaż może, chirurgiczna interwencja scenarzysty i wyostrzone oko filmowej kamery dodałyby tej historii nieco wartkości i głębi.
O! Zachęciłeś mnie, mimo "dydaktycznego smrodku" :) Dawno nie czytałam literatury około-feministycznej, ze się tak wyrażę:) Zaczynam czytać Twego bloga. Miło tu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń