Ma rację Marek Bieńczyk nazywając najnowszą książkę Umberto Eco powieścią sfingowaną (Tygodnik Powszechny nr 52/2011). Niecierpliwe i pełne nadziei oczekiwanie na ukazanie się Cmentarza w Pradze, zamieniło się w zniecierpliwienie towarzyszące coraz bardziej beznadziejnemu brnięciu przez kolejne strony tej przedziwnej i ponad miarę nabrzmiałej opowieści.
Autor Imienia Róży oddał w nasze ręce tekst iskrzący się erudycyjnymi odwołaniami, skrupulatnie oddający realia i kulturalny klimat Europy końca dziewiętnastego wieku. Zapomniał jednak zupełnie o fabule, będącej przecież ważnym elementem gatunkowym powieści, pozostawiając wręcz szczątkowy szkic wydarzeń, stanowiący jedynie pretekst do snucia meandrycznej historii o powstaniu Protokołów mędrców Syjonu.
Mam nieodparte wrażenie, że Eco uległ zgubnej pokusie prowadzenia z czytelnikiem intelektualnej gry, której jednak nie potrafił zmieścić w formule powieściowej. Mamy zatem ersatz powieści, która mogłaby powstać, gdyby autorowi większą radość sprawiało opowiadanie, niż piętrzenie intertekstualnych rebusów i ciągłe popisywanie się wręcz encyklopedyczną wiedzą na temat opisywanych ludzi, miejsc oraz idei ożywiających dziewiętnastowieczne umysły.
Być może spostrzeżenia na temat spiskowych teorii dziejów, również tych antysemickich, łatwiej byłoby przedstawić w postaci tekstu o charakterze publicystycznym… Mam jednak wątpliwości, czy zapisane wprost tezy o bezpośredniej zależności pomiędzy utrwalanymi w dawniejszych czasach stereotypami a Zagładą zostałyby przyjęte z aprobatą. Moim zdaniem to zbyt duże uproszczenie, które w ustach szanowanego historyka idei musiałoby zabrzmieć naiwnie; wręcz głupio. Literacki (czy pseudoliteracki) sztafarz daje autorowi komfortowe poczucie bezpiecznego dystansu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz