Wszystkim korzystającym z czarterowych lotów i wycieczek all-inclusive, polecam gorąco książkę Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym Jennie Dielemans. Autorka śledzi spustoszenia, jakie na Dominikanie, Gran Canarii, w Tajlandii i Wietnamie poczynił masowy i wciąż przybierający na sile atak turystów. Dielemans stawia niewygodne pytania, od których z chęcią uciekamy, pragnąc zasłużony urlop spędzić na jednej z przygotowanych specjalnie dla nas rajskich plaż.
Na tego typu wczasach byłem raz i być może jeszcze kiedyś zwrócę się do jakiegoś biura podróży po tygodniowy turnus w Hiszpanii czy Grecji… Jednak po tej lekturze przyjdzie mi to znacznie trudniej. A z pewnością zastanowię się, jak do tego spustoszenia przyłożyć się w możliwie najmniejszym stopniu.
Myślę, że problemy stawiane w reportażach szwedzkiej dziennikarki pozostają dla nas – ludzi sytego Zachodu – trudną lekcją. Niestety wciąż nieodrobioną!
Z ostatniego rozdziału książki:
Z ostatniego rozdziału książki:
„My, którzy udajemy się za granicę w celach wypoczynkowych, w większości pochodzimy zaledwie z paru spośród ponad dwustu krajów świata (…). Tylko około dwóch i pół procent ludności świata lata samolotem na zagraniczne wakacje. Reszta – dziewięćdziesiąt siedem i pół procent – tego nie robi. Nie może.
Mimo to świat jest nasz. Ty i ja, i nasi koledzy z globalnej klasy wyższej mamy do dyspozycji rajski bufet, z którego możemy brać, gdy tylko nadejdzie nas na to ochota. (…)
Z rajskiego bufetu wybieramy to, co będzie świadczyć o naszym statusie, co będziemy mogli podsunąć pod nos komuś z tej ekskluzywnej grupy podczas wakacyjnej przygody. Egzotyczne miejsca i ‘autentyczne’ spotkania są twardą walutą w naszym ciągłym wyścigu na porównania. (…)
Bez zbędnego namysłu anektujemy, przekształcamy i przerabiamy miejsca, do których jeździmy na wakacje, tak by odpowiadały naszym własnym potrzebom i wyobrażeniom. (…) Odkrywamy, przebudowujemy, ale gdy przestrzeń zostaje nadmiernie wyeksploatowana i zaczyna przyjeżdżać zbyt dużo turystów – nużymy się i jedziemy dalej. (…)
Przebieramy bez umiaru w rajskim bufecie i oczekujemy wdzięczności od tych, których praca polega na usługiwaniu nam. (…) Wydaje nam się, że akt konsumpcji, któremu się oddajemy, jest dobrym uczynkiem, aktem solidarności. Że ludzie, którzy usługują nam na plażach w biedniejszych częściach świata, powinni cieszyć się, bo ich wybraliśmy. (…)
Nie chcemy wiedzieć, że dziewczyna, która przed chwilą wymasowała nasze stopy, wstaje o szóstej rano i pracuje do dziesiątej wieczorem za równowartość dwunastu złotych dziennie. Albo, że rdzenni mieszkańcy kraju, który odwiedzamy, odgrywają dla nas tańce, bo są do tego zmuszeni. Jak to wyraziła wychowana w Antigui pisarka Jamaica Kincaid:
Nie pozwól, by owo nieprzyjemne uczucie, które czasem przebiega ci po plecach, biorące się za świadomości wyzysku, ucisku i dominacji, rozwinęło się we wszechogarniające obrzydzenie: to może popsuć ci wakacje.”
Mimo to świat jest nasz. Ty i ja, i nasi koledzy z globalnej klasy wyższej mamy do dyspozycji rajski bufet, z którego możemy brać, gdy tylko nadejdzie nas na to ochota. (…)
Z rajskiego bufetu wybieramy to, co będzie świadczyć o naszym statusie, co będziemy mogli podsunąć pod nos komuś z tej ekskluzywnej grupy podczas wakacyjnej przygody. Egzotyczne miejsca i ‘autentyczne’ spotkania są twardą walutą w naszym ciągłym wyścigu na porównania. (…)
Bez zbędnego namysłu anektujemy, przekształcamy i przerabiamy miejsca, do których jeździmy na wakacje, tak by odpowiadały naszym własnym potrzebom i wyobrażeniom. (…) Odkrywamy, przebudowujemy, ale gdy przestrzeń zostaje nadmiernie wyeksploatowana i zaczyna przyjeżdżać zbyt dużo turystów – nużymy się i jedziemy dalej. (…)
Przebieramy bez umiaru w rajskim bufecie i oczekujemy wdzięczności od tych, których praca polega na usługiwaniu nam. (…) Wydaje nam się, że akt konsumpcji, któremu się oddajemy, jest dobrym uczynkiem, aktem solidarności. Że ludzie, którzy usługują nam na plażach w biedniejszych częściach świata, powinni cieszyć się, bo ich wybraliśmy. (…)
Nie chcemy wiedzieć, że dziewczyna, która przed chwilą wymasowała nasze stopy, wstaje o szóstej rano i pracuje do dziesiątej wieczorem za równowartość dwunastu złotych dziennie. Albo, że rdzenni mieszkańcy kraju, który odwiedzamy, odgrywają dla nas tańce, bo są do tego zmuszeni. Jak to wyraziła wychowana w Antigui pisarka Jamaica Kincaid:
Nie pozwól, by owo nieprzyjemne uczucie, które czasem przebiega ci po plecach, biorące się za świadomości wyzysku, ucisku i dominacji, rozwinęło się we wszechogarniające obrzydzenie: to może popsuć ci wakacje.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz