Dziennik z wakacyjnej podróży, osobisty reportaż z nostalgicznej wyprawy w rodzinne strony, zapis peregrynacji po kraju dzieciństwa, ale także ćwiczenia pamięci, alegoryczna wędrówka krętym szlakiem życia wzdłuż wartkiego nurtu czasu…
Tak właśnie, w wielkim skrócie, przedstawiłbym piękną, melancholijną, lecz nie pozbawioną ciepłego humoru powieść Julio Llamazaresa Rzeka zapomnienia; znakomicie nadającą się do czytania zwłaszcza w trakcie letniego urlopu.
„Jednak na trasie do La Mata wędrowiec musi jeszcze zaliczyć Valdepiélago. Przechodzi przez wieś pospiesznie – wiedząc, że jutro będzie musiał tu wrócić w drodze do Aviados – przystaje tylko chwilę na moście, by popatrzeć na pstrągi. Tak jak w dzieciństwie, gdy przychodził tu z La Mata kąpać się w rzece. Oparty o balustradę mostu, zawieszony nad pustką, wspomina tamte dni. I wspomina Dominga, parobka kumy Aurelii – biednego analfabetę (matka podrzuciła go podobno w przytułku i przepadła bez wieści), który budził podziw okolicznej dzieciarni, bo nie dość że palił, to jeszcze jedyny w La Mata i Valdepiélago nie bał się skakać z mostu na główkę. Biedny Domingo. Co się z nim stało? Z jakiego mostu życia teraz skacze? A może porwała go już rzeka zapomnienia… […]
Nad drogą przez Carvajal zapada powoli noc i choć wędrowiec rozpoznaje każdy zakręt i każdy pagórek, nie może pozbyć się wrażenia, że wraca do La Mata jako ktoś obcy. Może dlatego, że zawsze, gdziekolwiek zawita czuje się obcy. A może dlatego, że w krainie dzieciństwa wszyscy jesteśmy cudzoziemcami.”
Mojej miłej koleżance, która pożyczyła mi tę książkę (i tym samym poznała mnie z nowym autorem) ślę stukrotne dzięki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz