Pisałem tu już niegdyś o autobiograficznej książce Michała Głowińskiego. Miałem wówczas za sobą lekturę Kręgów obcości, które zrobiły na mnie duże wrażenie i do których dziś z chęcią powracam w myślach i rozmowach.
Jednak zanim ukazała się ta commingoutowa, poważna i wzruszająca książka, Głowińskiemu nie obce były inne literackie próby autobiograficzne. Wiele lat wcześniej ukazał się zbiór opowiadań Czarne sezony, będący świadectwem czasów okupacji i Holokaustu.
Przyobleczone w epicką formę krótkich opowiadań wspomnienia, spisywane pod dyktando dziecięcej pamięci, wydobywanych z przeszłości obrazów getta; miejsc, w których autor, wówczas kilkulatek, musiał się ukrywać…
Jednym z takich miejsc był sierociniec prowadzony przez siostry zakonne, które z oddaniem ratowały także dzieci żydowskie, włączając je w codzienne praktyki religijne, ucząc katechizmu i wszystkiego, co niezbędne, by nie wyróżniały się spośród katolickiej wspólnoty. Miało to oczywiście swój walor konspiracyjny – zarówno wobec Niemców, jak i wobec pozostałych dzieci; miało też wymiar katechetyczny, rozumiany jako kształtowanie rzeczywistej, aktywnej postawy wiary.
To doświadczenie, jak i inne przeżycia dzieciństwa zagrabionego przez wojnę, zaważyło w sposób fundamentalny na kształtującej się osobowości Głowińskiego, kreśląc jeden z pierwszych, boleśnie odczuwalnych, kręgów obcości.
„Ocaleliśmy, ocaleli moi rodzice, ocalałem ja. Właściwie nie rozumiem, jak to się stało, nie pojmuję, jakim sposobem przypadek akurat dla nas okazał się przychylny. Dziwię się, dziwię się wszystkiemu. Dziwię się, że żyję… Ale żyję, jestem, istnieję… I pamiętam!”
Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego i księgarni internetowej Publio.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz