Tydzień z życia warszawskiego dilera kokainy. Powieść mocna, mięsista, pisana dosadnym językiem, z niezwykle przemyślaną i konsekwentnie poprowadzoną fabułą. Ślepnąc od
świateł Jakuba Żulczyka czytałem nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
uczestniczę w życiu głównego bohatera niczym w komputerowym RPGu. Śledzę
każdy krok, każdą myśl; widzę Warszawę jego oczami, czuję te same
zapachy i ten sam ból… Ta perspektywa nie daje nadmiernie pięknych
widoków. Wręcz przeciwnie, moje miasto pokazuje swą brzydką twarz –
zmęczoną nieustannymi podrygami w mniej lub bardziej luksusowych
klubach, modnych lokalach gastronomicznych, pijalniach i ćpalniach; z
wiecznie podkrążonymi oczami i płatkami nosa oprószonymi białym
proszkiem. To Warszawa, która wciąż udaje, że jest lepsza, ważniejsza,
bogatsza i seksowaniejsza niż w rzeczywistości; która po godzinach
odreagowuje stresy, lęki, niepowodzenia i bolesne upadki z drabiny
zawodowego i społecznego awansu.
Żulczyk pokazuje rewers stołecznego blichtru. Bezlitośnie, bezwzględnie, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej. Nie znam tego miasta, w którym wszyscy wciągają nosem kokainę, w którym żyje się tylko w obrębie nocnych zakamarków, skrzętnie wypierając z pamięci to, co wydarzyło się za dnia, a narkotykowych bonzów traktuje się jak dostawców pizzy. Miasta-widma, miasta-zombie. A jednak w nim mieszkam…
Polecam tę książkę wszystkim. To znakomita lektura. Na przeczytanie ponadpięciuset stron wystarczą w zupełności dwa wieczory, co potwierdzają wszyscy moi znajomi, który po Ślepnąc od świateł już sięgnęli i są książką, tak samo jak ja, zachwyceni.
Tym razem książkę kupiłem dzięki karcie prezentowej otrzymanej od moich studentów - słuchaczy Okęckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, dla których od października prowadzę zajęcia z literatury, i którym serdecznie dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz