Karol Modzelewski za swą książkę otrzymał jedną z najbardziej prestiżowych i liczących się nagród literackich w kraju. Książka zaiste ważna, może w pewnym sensie przełomowa, będąca rodzajem subiektywnego portretu politycznego powojennej Polski; świadectwem osobistego zaangażowania autora w działania opozycyjne wobec peerelowskich władz – prowadzone najpierw w łonie partii, później w strukturach podziemnych, w końcu w ramach legalnego związku Solidarność i, po roku 1989, w pierwszym postsolidarnościowym Senacie III RP.
Ze wszech miar godna uwagi autobiografia Karola Modzelewskiego, nie ma jednak nic wspólnego z literaturą, ani tą rozumianą jako domena fikcji czyli pięknego zmyślenia, ani z tą dokumentalną, nazywaną też reportażową – czerpiącą jednak z literackiego instrumentarium form, chwytów, środków wyrazu, które służyć mają nie tylko zdaniu sprawy z wydarzeń, ale także wciągnięciu czytelnika w świat myśli, emocji, rozterek i problemów bohatera, zanurzonego w pewnej (zmyślonej bądź nie) fabule. Dziwi mnie więc niepomiernie stawiane jej w szeregu dzieł literackich, pretendujących do statuetki Nike, a tym bardziej przyznawanie jej (ponoć przez aklamację) palmy pierwszeństwa.
Książkę tę zaliczyłbym do szerokiej kategorii non-fiction. Z uznaniem wypowiadałbym się o jej przemyślanej konstrukcji i potężnym materiale merytorycznym, ujętym przez Modzelewskiego w spójną całość. Nie ma tu jednak miejsca na współodczuwanie z bohaterem. Autor nie zabiera nas do świata swoich codziennych zmagań, nie stara się odmalować przed czytelnikiem miejsc i charakterów, skąpi osobistych opowieści, które mogłyby dać zalążek literackiej fabuły. Nie to było bowiem, jak sądzę, jego zamiarem. Byłbym zdziwiony, gdyby miało się okazać, że jednak myślał on o swojej autobiografii politycznej jako dziele artystycznym.
Na przekór sobie, przytaczam fragment, w którym drzemie pewna iskierka poezji:
„Każda rewolucja usiłuje dosiąść i ujarzmić tego zwierza, jest to jednak trudne rodeo. Kobyła historii jest dzikim, nieujeżdżonym mustangiem. Można wskoczyć na jej grzbiet, a nawet utrzymać się tam przez czas pewien, tyle że nie sposób nią pokierować – w końcu zawsze nas zaniesie tam, gdzieśmy nie zamierzali i nie spodziewali się znaleźć. Tak – w największym skrócie – interpretuję swoje własne życiowe doświadczenie.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz