Dariusz Rosiak w naszym imieniu
odwiedził trzynaście afrykańskich krajów. Rozpoznał i skomentował dręczące je
problemy polityczne, ekonomiczne i społeczne. O większości nie mamy zielonego
pojęcia. O części wiemy tylko tyle, ile do naszych mediów dociera incydentalnie
– bo właśnie w którymś z zakamarków zapomnianego kontynentu krzyk zabijanych
przez okrutne reżimy lub ginących w bratobójczych walkach jest tak donośny, że
nie sposób go dłużej ignorować.
Afryka kojarzy nam się z
obrazkami zagłodzonych dzieci, wszechobecną malarią, zacofaniem cywilizacyjnym,
buszem, rezerwatem dzikich. Czasem także przypomnimy sobie o niej, kiedy w
kościołach wspomina się misjonarzy i zbiera drobne na potrzeby dalekich ambasad
Kościoła. O konieczności wsparcia jej mieszkańców do znudzenia przypomina
UNICEF, Polska Akcja Humanitarna i wiele innych instytucji oraz fundacji,
starających się przemówić do naszej wyobraźni i poczucia solidarności. To
trudne zadanie w świecie (i kraju), który woli odwracać oczy, spychać w
niepamięć własne przewiny, przejmować się raczej sobą i pielęgnować stereotypy
o uchodźcach, emigrantach, których za żadne skarby nie chcemy przyjąć, choć
prędzej czy później stanie się to nieuniknione.
Rosiak pokazuje zawiłości
historyczne, polityczne uzależnienie wielu krajów Afryki, ale także bezduszność
międzynarodowych gremiów, instytucji, korporacji i mocarstw, którym na rękę
jest utrzymywanie status quo. Pokazuje również nasze naiwne, a czasami po
prostu obłudne myślenie o pomocy, jakiej bogaty świat udziela swemu ubogiemu i
zniewolonemu sąsiadowi. Drugą ręką wyciska afrykańskie złoża surowców, drenuje
tamtejszą gospodarkę, czerpiąc z niej korzyści wielokrotnie przekraczające fundusze
przekazywanej tam pomocy.
Z książki:
„Chronimy
swoje rynki przed żywnością z Afryki. Nie wpuszczamy państw afrykańskich na
rynki finansowe, uznając, że udzielanie im kredytów na rozwój jest zbyt
ryzykowne. Zamiast tego mamy usta pełne frazesów na temat wolności i równości,
a kieszenie pełne pieniędzy, które mają nam zapewnić spokojne sumienie. Przez
lata wywoływaliśmy wojny, utrzymywaliśmy okrutnych dyktatorów po to, by potem w
odruchu dobrego serca adoptować biedne afrykańskie dzieci i dumać w uniesieniu
nad własną dobroczynnością.
Ale w tej
humanitarnej hojności bogatej Północy chodzi nie tylko o nasze dobre
samopoczucie. Jesteśmy dziś gotowi zapłacić każde pieniądze, byle ci ludzie do
nas nie przyjeżdżali. Stworzyliśmy sobie w tropikalnej Afryce olbrzymi obóz
uchodźców z miliardem biednych ludzi i gotowi jesteśmy płacić im w
nieskończoność, byleby tylko łaskawie nie rozlewali swojej biedy na Europę,
Stany Zjednoczone, Australię. Budujemy zasieki imigracyjne i mury nie do
przebycia (gdzieniegdzie, na przykład w Ceucie, te mury i zasieki są prawdziwe),
by utrudnić Afrykanom przedostanie się do Europy. Wysyłamy patrole na morza i
odsyłamy złapanych do domu, nie wnikając, co będzie się z nimi dalej działo.
Chiny nie
grają w tę grę. Nie dziwmy się zatem Afrykanom, że poszli na ryzyko współpracy
z Chińczykami, gdy oni nie traktują ich jak postkolonialne sieroty, tylko jak
partnerów w biznesie.”
By lepiej poznać autora Żaru,
polecam wszystkim ten materiał wideo, dotyczący książki Ziarno i krew, o której
pisałem tutaj.
Kolejna książka mówiąca o winie białego człowieka. Zanim skolonizowano Afrykę czarni mordowali się sami. Np. imperium Zulusów przelało morze krwi. Można wręcz powiedzieć, że Brytyjczycy położyli temu koniec i przynieśli pokój Afryce. Co do imigrantów, ludzie na zachodzie nie chcą ich przyjmować, ale co powiedzieć o polityce imigracyjnej Japonii, czy tych wychwalanych Chin? Komunistyczne kraje mają problemy z wyprodukowaniem wystarczającej ilości żywności, a więc naturalne jest, że będą ją kupować. Nie ma w tym nic altruistycznego.
OdpowiedzUsuńWracając do naszego kraju. Sami niedawno zostaliśmy wpuszczeni na te rynki i raczej nie mamy wiele do gadania w kwestii, wpuszczania kolejnych państw.
Ta książka mówi zarówno o winie białego, jak i czarnego człowieka. Natomiast pogląd o niesieniu przez białych kolonizatorów kaganka oświaty i cywilizowania ludności tubylczej to mit - wygodny i pozwalający spać snem "sprawiedliwego". Brytyjczycy zakładali w Arfyce obozy koncentracyjne (już po II wojnie światowej!) - w takim obozie, po powstaniu Mau Mau, był torturowany dziadek Barracka Obamy. Pisze o tym Artur Domosławski w "Wykluczonych". Taka była cena pokoju, o którym Pan pisze.
OdpowiedzUsuń