czwartek, 7 maja 2020

Gdzie diabeł mówi dobranoc?

Elegia o polskim powojennym miasteczku. Zapomnianym, zabitym dechami, zapadłym. Szarym i smutnym, w którym nic  nie dzieje się bez wiedzy pana, wójta i plebana – trójki karierowiczów, macherów, miejscowych „moguli” szachujących się i toczących ze sobą nieustanne podjazdowe wojny. Ich polityka jest tak samo brudna jak całe miasteczko – zaplute, zarosłe hałdami śmieci, psich, ptasich i szczurzych gówien.

Obowiązuje tu wyraźny podział na elitę, dopuszczoną do pańskiego stołu i plebs. Mieszkańcy są bowiem albo na usługach wierchuszki, albo kompletnie od niej uzależnieni. Kto się wychyla, zostaje „sczyszczony”. Kto może się przydać – wywyższony. Dla lepszych są libacje, polowania, luksusy; gorsi mogą co najwyżej podrygiwać na dorocznym festynie, pójść w nagonce, albo czekać na resztki. A kto podpadł, albo nadto się rozpanoszył, szybko z myśliwego stawał się zwierzyną łowną (i to dosłownie!).

Mogłoby się wydawać, że dzisiaj nie ma już takich miasteczek. Nie te czasy, nie ta scenografia. Wszystko się przecież zmieniło. Nawet i opisywane przez Kołodziejczyka miasto uległo systemowym przekształceniom, znowocześniało… Jednak zza nowych fasad, uśmiechów, modnych rekwizytów i zachodnich ubrań prześwieca stara farba, rdza. Na miejsce starych „moguli” przyszli nowi. Brudną politykę uprawiać się teraz będzie w rękawiczkach. Plebs pozostanie plebsem, może odrobinę bardziej zadowolonym, lepiej odżywionym. Nadzieja głupich łupi.

Wszyscy przecież jesteśmy z tego miasteczka. Nie da się w nim schronić, nie da się z niego uciec.

Wartało to druga po świetnym Prymitywie. Epopei narodowej powieść Marcina Kołodziejczyka, znanego nam wcześniej ze znakomitych tekstów i książek reporterskich takich jak B. Opowieści z planety prowincja czy Dysforia. Przypadki mieszczan polskich. Tę ostatnią zaliczam zresztą do najbardziej literackich książek non-fiction.  

Sama fabuła Wartało jest w defensywie. Prym, podobnie jak w Prymitywie..., wiedzie język. Dziwny, lecz piękny, choć wybałuszony, wybebeszony, najeżony neologizmami, czasem nie do końca zrozumiały. Niejednoznaczny. Dla tej niecodziennej polszczyzny – chropawej, nie dbającej o prawidła leksykalne i gramatyczne – wartało przeczytać tę rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz