Oto człowiek. Mężczyzna naszych czasów. Inteligent w czasach
ignorancji. Artysta w świecie komercji. Zapomniany, nieważny. Zgorzkniały
idealista u progu starości. Tak w skrócie prezentuje się portret Franciszka –
bohatera powieści Tomasza Jastruna Wyszedł z siebie i nie wrócił.
Mieszkający we współczesnej Warszawie malarz przeżywa,
górnolotnie mówiąc, kryzys egzystencjalny: spieprzone małżeństwo, coraz
bardziej dojmujące dolegliwości, wieczne wkurwienie na sytuację polityczną,
niemoc twórcza, świadomość wyobcowania i lęk, że będzie tylko gorzej.
Franciszek bez powodzenia próbuje odzyskać poczucie własnej wartości, przekonać
się o słuszności własnych wyborów – tych życiowych i tych moralnych. Jest
przecież człowiekiem wrażliwym, dobrym, ambitnym i jak każdy, chciałby być kochany
i doceniany. Próbuje więc bronić się ironią, czasem także cynicznym poczuciem
humoru. Niestety, jest kolejnym Adasiem Miałczyńskim. Doprowadzonym na skraj
wyczerpania psychicznego „wykształciuchem”
Może to wszystko brzmi jak banał. Może wydaje się zbyt
publicystyczne. Śmieszne, choć straszne żyćko. Rezygnacja przeplatana wybuchami
donkiszoterii. Wstyd zamiast ukojenia. Zwątpienie.
Jednak odnalazłem tu, ku swojemu zdziwieniu, wiele punktów
wspólnych. Jesteśmy jakoś podobni, chociaż dzieli nas niemal pokolenie. Mamy
przecież te same lęki, te same frustracji. Obaj podlegamy tej samej
nieuchronności zdarzeń
Mam wrażenie, że młodsi nie sięgną po tę książkę, chociaż
może powinni. Starsi nie muszą jej czytać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz