niedziela, 8 lipca 2012

Turcja jest kobietą!

Turcja – jeden z najbardziej pożądanych wakacyjnych kierunków – egzotyczna, odmienna kulturowo i religijnie, piękna i tajemnicza, łącząca europejską nowoczesność z tradycją Wschodu. Niestety także przerażająca i zadufana w sobie, pielęgnująca własne niechlubne tradycje patriarchatu, oddającego kobiety w niepodzielne władanie ojców, mężów i braci – prawdziwych panów życia i śmierci swych sióstr, żon i matek. Tę mniej znaną, smutną i przygnębiającą, stronę Turcji opisuje socjolożka Necla Kelek – urodzona w Stambule mieszkanka Berlina, badająca kwestie migracji i religii. Europejskie wykształcenie i tureckie korzenie dają autorce doskonałe podłoże do krytycznego, ale pełnego troski spojrzenia na problemy „słodko-gorzkiej ojczyzny”. Znajomość muzułmańskiej kultury i historii Turcji łączy się tu z niezbędnym dystansem, koniecznym w dyskusji o prawdziwym zbliżeniu Turcji i Europy.

     „Są tu spadkobiercy Atatürka pragnący uczynić z Turcji państwo świeckie, według europejskich wzorców, lecz obok nich panoszy się nowa władza, Urząd ds. Religii o wielomilionowym budżecie, który oplata kraj jak ośmiornica. «Nasza religia jest bez skazy», mówi premier Erdoğan, ale do dziś chrześcijanie, chcąc praktykować swoją religię, muszą chronić się za murami. Turecka gospodarka reklamuje się plakatem z «silnymi kobietami», tymczasem tysiące z nich podlegają archaicznej władzy mężczyzn, którzy uzurpują sobie prawo skazywania ich na śmierć «w imię honoru», w co ustawodawca ani myśli się mieszać. Ten kraj jest jeszcze daleki od tego, co stanowi o oświeconej Europie: od sekularyzacji, która wyznawanie wiary czyni sprawą prywatną; od tolerancji pozwalającej swobodnie rozwijać się wszystkim kierunkom religijnym; od równouprawnienia kobiet i mężczyzn opierającego się na tym, że każdemu człowiekowi, niezależnie od płci, przysługują równe, niezbywalne prawa.”

Właśnie sprawy emancypacji kobiet i zrównania ich praw z prawami mężczyzn wysuwają się w książce Kelek na pierwszy plan. Na tle jawnej i usankcjonowanej tradycją dyskryminacji, jakiej poddawane są tureckie kobiety, śmiesznie brzmią niektóre wojownicze hasła naszych rodzimych feministek: o wyrównaniu wieku emerytalnego, o parytetach na listach wyborczych, o męskim szowinizmie każącym przepuszczać w drzwiach i całować w rękę… Nie chcę przez to powiedzieć, że feminizm w zachodnim czy polskim wydaniu nie ma racji bytu. Owszem, bliska jest mi wrażliwość na nierówności społeczne, głupie i krótkowzroczne rozwiązania prawne, których ofiarą często padają kobiety. Wolałbym jednak widzieć ruchy kobiece, feministyczne solidarne w imię odpowiednich zabezpieczeń socjalnych dla matek i rodzin wielodzietnych, w imię rzeczywistego wyrównywania szans edukacyjnych i zawodowych, w imię budowy żłobków i przedszkoli, rugowania egoistycznych i konserwatywnych postaw mężczyzn pozostawiających dom i wychowanie dzieci wyłącznie w rękach kobiet, a nie w imię miejsc na listach wyborczych czy w ławach poselskich, nie w imię medialnego czy też politycznego sukcesu liderek poszczególnych stowarzyszeń lub partii.

Książkę Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji przeczytałem dzięki mojej dobrej koleżance, którą podziwiam i cenię bardziej niż wielu kolegów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz