sobota, 25 kwietnia 2020

"Poszukiwacze żydowskiego złota"

W Polsce po wojnie „Dziki Zachód” był na wschodzie. Na osadników nowego, poapokaliptycznego świata czekała tam ziemia kryjąca złotonośne pokłady kości. Eldorado w zbiorowych mogiłach więźniów obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze.

Tereny fabryk śmierci nie były pilnie strzeżone, a wstęp miał w zasadzie każdy. Wystarczyło zaopatrzyć się w łopatę i sito do przesypywania lub płukania ziemi zmieszanej z kośćmi, które przez oprawców zostały uprzednio zmielone w specjalnych młynkach. Żydowskie złoto ze sztucznych zębów, mostków, monet, pierścionków i obrączek ukrytych w otworach ciała niejednemu pozwalało się wzbogacić. Chciwość okazała się zaskakująco powszechną cechą. Okazja odnalezienia skarbu z wielu uczyniła złodziei, nie wahających się bezcześcić zwłoki w nadziei łatwego zarobku. Tak „kopaczy” wspomina Marian Ś. z Chlewisk:

„Włosy, ręce, palce, całe głowy. Smród niesamowity, ino na teren się weszło. Widziałem wykopany dół, wyciągali trupa, jeszcze żywe ciało. Jeden ręką za włosy trzymał i rydlem, znaczy szpadlem, walił w szyję, żeby głowę obciąć, bo jeszcze się trzymała korpusu. To właśnie była rąbanka. Bo rąbali. Potem szczękę wyłamał i do kieszeni. Po ząbku przecież nie wyjmował.
Potem jeszcze brał kawałek chleba, słoninę, co ją miał w kieszeni w szmatę zawiniętą, i jadł w tym wszystkim, tymi ręcami, co grzebał.
Mówię jak było.
Wśród tych, co po wierzchu grzebali, byli tacy, co im się to kopanie nie podobało. Tfu!, pluli, Tak nie powinno się robić!. Widziałem, jak kobieta z Bełżca, starsza pani, mówiła do tych w dole: - Ludzie, co wy robicie? Jak tak można? W ludzkich ciałach grzebać? Ale oni się z tego śmieli, nic im to nie robiło. Któryś jej odpowiedział: - Jak pani szkoda, to niech pani swój dół wykopie.”

W zasadzie wszyscy rozmówcy Pawła Piotra Reszki deklarują się jako porządni katolicy, ludzie zasad, dobrzy ojcowie, żony, sąsiedzi… Zgodnie twierdzą, że w niedziele nie chodzili kopać, bo to przecież Dzień Pański. Pytani o moralną ocenę własnego postępowania, odpowiadają prosto, bez wstydu:

„Żona: - Czy chodzenie tam to był grzech? Jako one już były martwe, a tu bida była, to nie jest grzech. Tak se myślę. A pan myśli, że to był grzech rąbać te ciała, szukać tam grosza jakiegoś?
Ja: - To ludzie byli.
Ona: - Ale nieżywe.”

Ku mojemu zaskoczeniu, proceder rabowania miejsc kaźni, plądrowania masowych grobów w Bełżcu i Sobiborze nie był krótkim epizodem w czasach powojennej biedy i chaosu. Żądni żydowskich bogactw ukrytych pośród ludzkich szczątków, przyjeżdżali tam jeszcze w latach osiemdziesiątych. Były wśród nich dzieci pierwszego pokolenia „kopaczy”, ale także nowi poszukiwacze złota. Prawie nikt nie został ukarany.

Wojciech Mazurek, jeden z archeologów badających w 2017 roku teren obozu w Sobiborze, wypowiada w książce Reszki niezwykle ważne zdania.

„ Archeologia nie zna granic, nie zna narodowości , ale tak, jestem patriotą, czuję dumę z bycia Polakiem. Jednak wiem, że każdy naród, społeczeństwo ma swoje jasne i ciemne karty. Nie można udawać, że jest się tylko ofiarą. Jako patriota uważam za swój obowiązek, by również jak najdokładniej badać takie zjawiska jak płuczki. Tylko mówienie o tych sprawach wprost posuwa nas jako społeczeństwo do przodu. Nie udawanie, że problemu nie było, ale właśnie badanie i ocena zjawiska. Jesteśmy to winni sobie […].”

Jestem przekonany, że na tym właśnie polega nasza wspólna odpowiedzialność, by radując się z dokonań wielkich Polaków – naukowców, artystów, żołnierzy – pamiętać, że prócz dziedzictwa chwały, ciąży na nas również dziedzictwo hańby. Jeśli o tym zapomnimy, przyznamy rację kolaborantom, szmalcownikom i cmentarnym hienom.

P.S.:  Prócz lektury, polecam także ciekawą rozmowę z autorem, którą przeprowadził Michał Nogaś w podkaście Radio Książki (dostęp bezpłatny poprzez aplikację Lecton lub w audioteka.pl).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz