W Polsce po
wojnie „Dziki Zachód” był na wschodzie. Na osadników nowego, poapokaliptycznego
świata czekała tam ziemia kryjąca złotonośne pokłady kości. Eldorado w
zbiorowych mogiłach więźniów obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze.
Tereny
fabryk śmierci nie były pilnie strzeżone, a wstęp miał w zasadzie każdy.
Wystarczyło zaopatrzyć się w łopatę i sito do przesypywania lub płukania ziemi
zmieszanej z kośćmi, które przez oprawców zostały uprzednio zmielone w
specjalnych młynkach. Żydowskie złoto ze sztucznych zębów, mostków, monet,
pierścionków i obrączek ukrytych w otworach ciała niejednemu pozwalało się
wzbogacić. Chciwość okazała się zaskakująco powszechną cechą. Okazja odnalezienia
skarbu z wielu uczyniła złodziei, nie wahających się bezcześcić zwłoki w
nadziei łatwego zarobku. Tak „kopaczy” wspomina Marian Ś. z Chlewisk:
„Włosy, ręce, palce, całe głowy. Smród niesamowity, ino na teren się
weszło. Widziałem wykopany dół, wyciągali trupa, jeszcze żywe ciało. Jeden ręką
za włosy trzymał i rydlem, znaczy szpadlem, walił w szyję, żeby głowę obciąć,
bo jeszcze się trzymała korpusu. To właśnie była rąbanka. Bo rąbali. Potem
szczękę wyłamał i do kieszeni. Po ząbku przecież nie wyjmował.
Potem
jeszcze brał kawałek chleba, słoninę, co ją miał w kieszeni w szmatę zawiniętą,
i jadł w tym wszystkim, tymi ręcami, co grzebał.
Mówię jak było.
Wśród tych, co po wierzchu grzebali, byli tacy, co im się to kopanie
nie podobało. Tfu!, pluli, Tak nie powinno się robić!. Widziałem,
jak kobieta z Bełżca, starsza pani, mówiła do tych w dole: - Ludzie, co wy robicie? Jak tak można? W
ludzkich ciałach grzebać? Ale oni się z tego śmieli, nic im to nie robiło.
Któryś jej odpowiedział: - Jak pani
szkoda, to niech pani swój dół wykopie.”
W zasadzie
wszyscy rozmówcy Pawła Piotra Reszki deklarują się jako porządni katolicy,
ludzie zasad, dobrzy ojcowie, żony, sąsiedzi… Zgodnie twierdzą, że w niedziele
nie chodzili kopać, bo to przecież Dzień Pański. Pytani o moralną ocenę
własnego postępowania, odpowiadają prosto, bez wstydu:
„Żona: - Czy chodzenie tam to był grzech? Jako one już były martwe, a
tu bida była, to nie jest grzech. Tak se myślę. A pan myśli, że to był grzech
rąbać te ciała, szukać tam grosza jakiegoś?
Ja: - To ludzie byli.
Ona: - Ale nieżywe.”
Ku mojemu zaskoczeniu,
proceder rabowania miejsc kaźni, plądrowania masowych grobów w Bełżcu i
Sobiborze nie był krótkim epizodem w czasach powojennej biedy i chaosu. Żądni
żydowskich bogactw ukrytych pośród ludzkich szczątków, przyjeżdżali tam jeszcze
w latach osiemdziesiątych. Były wśród nich dzieci pierwszego pokolenia „kopaczy”,
ale także nowi poszukiwacze złota. Prawie nikt nie został ukarany.
Wojciech
Mazurek, jeden z archeologów badających w 2017 roku teren obozu w Sobiborze, wypowiada
w książce Reszki niezwykle ważne zdania.
„ Archeologia nie zna granic, nie zna narodowości , ale tak, jestem
patriotą, czuję dumę z bycia Polakiem. Jednak wiem, że każdy naród, społeczeństwo
ma swoje jasne i ciemne karty. Nie można udawać, że jest się tylko ofiarą. Jako
patriota uważam za swój obowiązek, by również jak najdokładniej badać takie
zjawiska jak płuczki. Tylko mówienie
o tych sprawach wprost posuwa nas jako społeczeństwo do przodu. Nie udawanie,
że problemu nie było, ale właśnie badanie i ocena zjawiska. Jesteśmy to winni
sobie […].”
Jestem
przekonany, że na tym właśnie polega nasza wspólna odpowiedzialność, by radując
się z dokonań wielkich Polaków – naukowców, artystów, żołnierzy – pamiętać, że
prócz dziedzictwa chwały, ciąży na nas również dziedzictwo hańby. Jeśli o tym
zapomnimy, przyznamy rację kolaborantom, szmalcownikom i cmentarnym hienom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz