poniedziałek, 28 maja 2012

Láska Mariusza Szczygła

Najpierw byłem na tę książkę obrażony i chciałem wpisowi o niej nadać tytuł „Zawiódł reporter”, bo dopiero po zakupie zorientowałem się, że większość zamieszczonych w niej tekstów czytałem już w Dużym Formacie. Láska nebeská odleżała swoje karne miesiące na półce, aż w końcu, przemógłszy niechęć i pierwsze rozczarowanie, zerknąłem do niej ponownie. Z wielką przyjemnością przeczytałem kilka nowych (nieznanych mi) tekstów i ze skruchą zabrałem się do powtórnej lektury pozostałych felietonów. Wśród nich – dwie przecudnej urody opowieści o Járze Cimrmanie (fikcyjnym bohaterze, wynalazcy, lekarzu, artyście, wizjonerze – geniuszu), który, choć wymyślony, bije w Czechach rekordy popularności…
Szczygieł wylicza największe osiągnięcia Cimrmana: oryginalne prace plastyczne, wyczyny podróżnicze, niezwykły wpływ na twórców i naukowców, nowatorskie eksperymenty w różnych dziedzinach sztuki, fragmenty wierszy i tytuły dramatów, a także porady, jakie Cimrman – teoretyk teatru – skodyfikował w swoim słynnym Dekalogu Aktora:

      „Oto pierwsze cztery przykazania:
     1. Pamiętaj, że na scenie nazywasz się inaczej niż w życiu. Dobrze jest znać imiona pozostałych postaci.
     2. Emocje wyrażaj raczej tyłem do publiczności. I śmiech, i płacz najlepiej wyrazisz ruchem ramion.
     3. Za przedmioty rzucane na scenę nie dziękuj.
     4. Przy podpowiedziach suflera nie powtarzaj wszystkich zdań, niektóre są dla twoich kolegów”.

Mimo najlepszych chęci, nie udało mi się znaleźć dalszego ciągu… Może ten niedosyt zainspiruje mnie do stworzenia własnych przykazań aktorskich? Na przykład:

     Jeżeli siedzisz w garderobie i nie słyszysz odgłosów dobiegających ze sceny, sprawdź koniecznie czy ta cisza to nie ty!

piątek, 25 maja 2012

Czy jesteśmy jeszcze kulturalni?

„Otóż nie ma dziś ludzi na szczycie kultury, którzy odróżniają się od tych stojących niżej w kulturowej hierarchii regularnym uczęszczaniem do opery i filharmonii oraz zachwytem nad wszystkim, co w danym momencie uznawane jest za sztukę wysoką. Kręcą zaś nosem na wszystko tak pospolite jak piosenka popowa czy mainstreamowa telewizja. Co nie znaczy bynajmniej, by zabrakło dziś ludzi, którzy uważają się (i są uważani) za elitę kultury, prawdziwych smakoszów sztuki, wiedzących lepiej od innych, nie dość ukulturalnionych ziomków, o co w kulturze idzie, co do kultury należy i co dla człowieka kultury jest comme il faut, a co jest comme il n’est faut pas. Tyle że w odróżnieniu od dawnych elit kultury nie są oni koneserami utyskującymi na gusta gminu i bezguście filistra. (…) w ich repertuarze kulturowej konsumpcji jest miejsce i na operę, i na heavy metal czy punk, na „sztukę wysoką” i na telewizję mainstreamową; na Samuela Becketta i na Johna Grishama czy Terry’ego Pratchetta. Kęs z tego, kąsek z tamtego, raz to, raz tamto. Sieczka…” – pisze Zygmunt Bauman w książce o wiele mówiącym tytule Kultura w płynnej nowoczesności.
Dzisiejszych przedstawicieli kulturalnej elity nazywa „wszystkożercami”; snobami, którzy ostentacyjnie wyrzekają się snobizmu, konsumentów kultury wiernych zasadzie „maksymalnej tolerancji i minimalnej wybredności”. Znakomicie opisuje także procesy, które doprowadziły do erozji tradycyjnego, oświeceniowego, pojęcia kultury jako projektu cywilizacyjnego, mającego wyraźnie określony i możliwy do osiągnięcia cel. Konfrontuje pojęcia postępu i mody, mecenatu i „menedżmentu”, oświecania i uwodzenia w odniesieniu do dawnych i dzisiejszych zadań i sposobów funkcjonowania kultury. 
W książce znajdziemy sześć lapidarnych tekstów, składających się na celną i aktualną diagnozę naszej współczesności oraz szereg pytań, które warto sobie postawić przy najbliższym rachunku kulturalnego sumienia.

piątek, 18 maja 2012

Książki na tron!

Literatura klozetowa zyskała kolejnego piewcę. Tomasz Pindel w majowym numerze „Bluszcza” poświęcił jej cały felieton, w którym czytamy, że „musi być lekka – wymaga tego sprawa, której służy”. Prócz propozycji sedesowego kanonu lektur (z Myślami nieuczesanymi Leca i Lapidariami Kapuścińskiego na czele – jak u mnie!) – znajdujemy tu szereg porad praktycznych, z których przytoczę dwie:

      „Nie należy czytać książek opasłych i ciężkich. Ubikacyjna lektura Lodu Jacka Dukaja czy Łaskawych Littella przyprawi czytelnika o skoliozę, obrzęk ramion i hemoroidy”,

      „[Należy czytać] utwory niezbyt śmieszne – spazmy radości zakłócają naturalny przebieg zasadniczej czynności właściwej dla ubikacji – oraz niezbyt smutne – trudno skupiać się na fizjologicznym meritum, gdy wstrząsają nami szlochy”.

Dumą napawa mnie fakt, że do grona popularyzatorów literatury toaletowej (czy też literackiej toalety) dołączyłem już ponad rok temu, kiedy opublikowałem pierwszy wpis w moim skromnym pamiętniczku.

poniedziałek, 7 maja 2012

"Nie dla idiotów!"

W szarym pokoju, na szarej kanapie, siedzi na szaro ubrana para. Oboje zajęci własną – osobną – lekturą szarych książek. Za nimi równie szara półeczka z szarymi (a jakże by inaczej?) książkami. Smutek, melancholia, żal. Obok inna fotografia tej samej pary w podobnym pokoju. Tym razem na półeczce nie ma książek; zastąpił je świecący (dizajnerski) napis „LOVE”. Ściany w palecie pomarańczy i czerwieni. Tak samo strażacko czerwona sofa. Oboje ubrani w żywe kolory spoglądają ku sobie namiętnie. Radość, miłość, ekscytacja!

Tak w jednym z poważnych tygodników opinii, pod chwytliwym hasłem „Czas na zmiany!”, reklamuje się farby Dulux. Moja kontrpropozycja:

Na zdjęciu pierwszym dwoje umorusanych farbami Dulux ludzi. Każde wkurwione, że robota nie idzie (ściany pomazane, kolor nie kryje białego podkładu, tynk z sufitu odpada płatami). Na drugiej fotografii młodzi ludzie w wygodnych fotelach (leżakach) oddają się pasjonującej lekturze książek. Są wyraźnie zrelaksowani i uśmiechnięci. W tle, nad porzuconymi przez nich pędzlami i wałkami, bez większych rezultatów, męczą się copywriterzy od poprzedniej reklamy. Hasło: „Dziś także dla Ciebie mogą pracować ci, co nie lubią czytać!”

piątek, 4 maja 2012

Apokalipsa w mieście Łodzi

Literatura Holocaustu była dla mnie zawsze ważna. Z uwagą, kilkakrotnie, czytałem Pięć lat kacetu Grzesiuka, Anus Mundi Kielara czy Bunt w Sobiborze Bialowitza, a także opowiadania Borowskiego, Kossak-Szczuckiej, wspomnienia Edelmana i Białoszewskiego. Tym razem sięgnąłem po książkę, której nie napisał ocalony; której nie napisał Polak czy Żyd, ale szwedzki dziennikarz – Steve Sem-Sandberg, bazujący przede wszystkim na dokumentach i świadectwach, jakie pozostały po czteroletniej historii łódzkiego getta.
To niełatwa książka, jak każdy zapis Zagłady. Jednak napisana sprawnie i z profesjonalnym dystansem wobec opisywanych postaw, decyzji i działań tych, którzy w ten czy inny sposób starali się przetrwać w nieludzkich gettowych warunkach. Jej oczywistym bohaterem jest Chaim Mordechaj Rumkowski, Przełożony Starszeństwa Żydów, którego większość wspomina podobnie jak Věra Schulz (wyimek z jej dziennika znajdujemy w powieści):

     „…ten człowiek to potwór
     Jego jedyne dotąd osiągnięcie: w rekordowym czasie sprzedał swój naród i ukradł albo sprzeniewierzył całe jego mienie. A mimo to ćwierć miliona ludzi upatruje w nim swojego zbawiciela! Co to jest za człowiek, który celowo chce poniżyć i pohańbić jak najwięcej ludzi, wyłącznie dla własnego wywyższenia?
      To przechodzi moje pojęcie!”.

Sandberg unika jednoznacznych deklaracji i wypowiadanych wprost ocen. Stara się pokazać możliwie duże spectrum działań „króla” getta i zrekonstruować, choćby z tekstów przemówień, jego sposób myślenia o własnej roli w życiu „żydowskiego miasta pracy”, jak często nazywał „swoje” getto.

W rozmowie z Pawłem Smoleńskim Steve Sem-Sandberg mówi:

      „Władza Rumkowskiego i jego ludzi, choć prawdziwa i dla wielu bardzo dotkliwa, była w dużej mierze iluzoryczna. Najpotężniejsi z nich, sam Chaim Rumkowski także, w końcu byli tylko niemieckimi niewolnikami. Kiedy rządzi niewolnik, musi w każdej sekundzie demonstrować, że naprawdę rządzi. Musi odciąć się od swojego niewolnictwa władzą nad kimś jeszcze mniejszym. Najbardziej aktywne w demonstrowaniu władzy są marionetki. Rumkowski był niemiecką pacynką”.

W powieści nieustająco powracają pytania:

     „Lecz bohater czy zdrajca? Zbawiciel czy kat? Może na dłuższą metę nie miało to znaczenia. Rumkowski był gettem. Cokolwiek by uczynił, jakich Żydów, czy ilu, uratowałby albo i nie, jedyną sceną, jaką dla niego przygotowano, była scena zdrady. Jego jedynym zadaniem było wejść na tę scenę, gdy przyszła odpowiednia pora i władze tak rozkazały”.

Czy byłby dziś inaczej oceniany, gdyby wyzwolenie spod niemieckiej okupacji przyszło choć kilka miesięcy wcześniej? Czy jego urojenia o ratowaniu Żydów za cenę kolejnych ustępstw wobec Niemców zyskałyby wówczas jakieś uzasadnienie?
Jednak nie sam Rumkowski jest bohaterem książki, i nie poszczególni mieszkańcy getta, ale miasto – odcięte od świata murem, kolczastym drutem i wieżami strażniczymi; miasto, w którym spełniła się apokalipsa. Miasto widmo, miasto cmentarz… Wiele jest takich miast. 

     „Jestem dziennikarzem, byłem w Srebrenicy. Można mordować po Holocauście.”
                                                                                                  Steve Sem-Sandberg

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Księgarni Internetowej „Gandalf”.