środa, 20 maja 2020

W smudze cienia

Oto człowiek. Mężczyzna naszych czasów. Inteligent w czasach ignorancji. Artysta w świecie komercji. Zapomniany, nieważny. Zgorzkniały idealista u progu starości. Tak w skrócie prezentuje się portret Franciszka – bohatera powieści Tomasza Jastruna Wyszedł z siebie i nie wrócił.

Mieszkający we współczesnej Warszawie malarz przeżywa, górnolotnie mówiąc, kryzys egzystencjalny: spieprzone małżeństwo, coraz bardziej dojmujące dolegliwości, wieczne wkurwienie na sytuację polityczną, niemoc twórcza, świadomość wyobcowania i lęk, że będzie tylko gorzej.

Franciszek bez powodzenia próbuje odzyskać poczucie własnej wartości, przekonać się o słuszności własnych wyborów – tych życiowych i tych moralnych. Jest przecież człowiekiem wrażliwym, dobrym, ambitnym i jak każdy, chciałby być kochany i doceniany. Próbuje więc bronić się ironią, czasem także cynicznym poczuciem humoru. Niestety, jest kolejnym Adasiem Miałczyńskim. Doprowadzonym na skraj wyczerpania psychicznego „wykształciuchem”

Może to wszystko brzmi jak banał. Może wydaje się zbyt publicystyczne. Śmieszne, choć straszne żyćko. Rezygnacja przeplatana wybuchami donkiszoterii. Wstyd zamiast ukojenia. Zwątpienie.
Jednak odnalazłem tu, ku swojemu zdziwieniu, wiele punktów wspólnych. Jesteśmy jakoś podobni, chociaż dzieli nas niemal pokolenie. Mamy przecież te same lęki, te same frustracji. Obaj podlegamy tej samej nieuchronności zdarzeń

Mam wrażenie, że młodsi nie sięgną po tę książkę, chociaż może powinni. Starsi nie muszą jej czytać…

P.S. Książka dostępna jest także w wersji do słuchania w aplikacji audioteka.pl. 


poniedziałek, 18 maja 2020

Z wierszyków rodzinnych


Poduchozaur

Czym się żywi Poduchozaur?
Gdzie się kryje taki gad?
Raz widziałem go pod łóżkiem,
dałbym głowę, że coś jadł.

Był podobny do T-Rexa,
tylko mniejszy. Kto by zgadł,
że akurat w tę pułapkę
poduszkowy praszczur wpadł?

Ja specjalnie tam wrzuciłem
kilka kloców, autko, lwa,
piłkę, puzzle, kredki, książki
i w ogóle – co się da.

Nie sprzątałem chyba z miesiąc,
bo starałem bardzo się,
żeby wielki Poduchozaur
dał się zwabić właśnie mnie.

Którejś nocy bardzo ciemnej,
kiedy miałem straszne sny,
obudziło mnie chrupanie.
Wstałem, otworzyłem drzwi…

Patrzę – pusto! Co się dzieje?
Chrupie nadal, mlaszcze, mruczy.
Czy tu ktoś coś pałaszuje,
czy mnie tylko mylą uszy?

Nie! Naprawdę. Dobrze słyszę.
Coś pod łóżkiem głośno beka.
Sprawdzam, a to jakaś bestia
niepodobna do człowieka.

Tułów jakby z mojej kołdry,
Głowa z jaśków, nogi też,
poduchowe wielkie szczęki.
Cały pościelowy zwierz!

Jest! Nareszcie się udało.
Co za szczęście, jaki fart!
Poduchozaur jest pod łóżkiem.
Poduchozaur – to nie żart.

Nie zwabiły go zabawki,
miał apetyt na sny złe!
Poduchozaur je koszmary,
a ja sobie smacznie śpię.


Obok zdjęcie najedzonego Poduchozaura  zrobione dziś nad ranem.

czwartek, 7 maja 2020

Gdzie diabeł mówi dobranoc?

Elegia o polskim powojennym miasteczku. Zapomnianym, zabitym dechami, zapadłym. Szarym i smutnym, w którym nic  nie dzieje się bez wiedzy pana, wójta i plebana – trójki karierowiczów, macherów, miejscowych „moguli” szachujących się i toczących ze sobą nieustanne podjazdowe wojny. Ich polityka jest tak samo brudna jak całe miasteczko – zaplute, zarosłe hałdami śmieci, psich, ptasich i szczurzych gówien.

Obowiązuje tu wyraźny podział na elitę, dopuszczoną do pańskiego stołu i plebs. Mieszkańcy są bowiem albo na usługach wierchuszki, albo kompletnie od niej uzależnieni. Kto się wychyla, zostaje „sczyszczony”. Kto może się przydać – wywyższony. Dla lepszych są libacje, polowania, luksusy; gorsi mogą co najwyżej podrygiwać na dorocznym festynie, pójść w nagonce, albo czekać na resztki. A kto podpadł, albo nadto się rozpanoszył, szybko z myśliwego stawał się zwierzyną łowną (i to dosłownie!).

Mogłoby się wydawać, że dzisiaj nie ma już takich miasteczek. Nie te czasy, nie ta scenografia. Wszystko się przecież zmieniło. Nawet i opisywane przez Kołodziejczyka miasto uległo systemowym przekształceniom, znowocześniało… Jednak zza nowych fasad, uśmiechów, modnych rekwizytów i zachodnich ubrań prześwieca stara farba, rdza. Na miejsce starych „moguli” przyszli nowi. Brudną politykę uprawiać się teraz będzie w rękawiczkach. Plebs pozostanie plebsem, może odrobinę bardziej zadowolonym, lepiej odżywionym. Nadzieja głupich łupi.

Wszyscy przecież jesteśmy z tego miasteczka. Nie da się w nim schronić, nie da się z niego uciec.

Wartało to druga po świetnym Prymitywie. Epopei narodowej powieść Marcina Kołodziejczyka, znanego nam wcześniej ze znakomitych tekstów i książek reporterskich takich jak B. Opowieści z planety prowincja czy Dysforia. Przypadki mieszczan polskich. Tę ostatnią zaliczam zresztą do najbardziej literackich książek non-fiction.  

Sama fabuła Wartało jest w defensywie. Prym, podobnie jak w Prymitywie..., wiedzie język. Dziwny, lecz piękny, choć wybałuszony, wybebeszony, najeżony neologizmami, czasem nie do końca zrozumiały. Niejednoznaczny. Dla tej niecodziennej polszczyzny – chropawej, nie dbającej o prawidła leksykalne i gramatyczne – wartało przeczytać tę rzecz.

wtorek, 5 maja 2020

Książki na głos

Mój siedmioletni syn słucha ich na okrągło. Towarzyszą zabawom, pracy, podróżom i oczywiście zasypianiu, chociaż wieczór zazwyczaj należy do mnie. Niemal codziennie jestem domowym radiem czytającym do snu bajki, wiersze i książki dla dzieci. Pamiętam, że jako dziecko też uwielbiałem, kiedy ktoś mi czytał (najczęściej robiły to babcia i mama). Miałem też dwie kasety ze słuchowiskami, które do dziś wspominam.

Kiedyś nagrania czytanych książek stanowiły nikły segment rynku wydawniczego. Oczywiście powstawały radiowe słuchowiska dla dzieci i dorosłych (W Jezioranach czy Matysiakowie), jednak płyty i kasety z czytanymi przez aktora/lektora dziełami literatury produkowano przede wszystkim na użytek osób niewidomych i słabo widzących. Osobną wypożyczalnię takich nagrań prowadził specjalny oddział biblioteki przy ulicy Koszykowej

Dziś realizowane z rozmachem słuchowiska i audiobooki stają się coraz bardziej lubianą formą lektury. Przyznam, że i mi wielką frajdę sprawia słuchanie książek czytanych przez znakomite głosy. Dzięki serwisom takim jak audioteka.pl, dla której zresztą sam miałem okazję nagrywać role i tzw. gwary, coraz łatwiej sięgać po wspaniałe realizacje klasyki oraz literackie nowości

W moim osobistym rankingu książek do słuchania pierwsze miejsca bezapelacyjnie przysługują Złemu Leopolda Tyrmanda w barwnej, wysmakowanej interpretacji Adama Ferencego, Listom starego diabła do młodego C. S. Lewisa czytanym przepięknie przez nieodżałowanego Zbigniewa Zapasiewicza,  wspaniałej powieści Jerzego Pilcha Wiele demonów, którą wirtuozersko wręcz przeczytał Jerzy Radziwiłowicz (swoją drogą chyba najlepsza rzecz Pilcha) oraz najnowszej prozie Łukasza Orbitowskiego Kult – opartej na faktach historii objawień oławskich, której głosu użyczył niezrównany, bardzo charakterystyczny Janusz Chabior.

Wśród propozycji dla dzieci, słuchanych do spółki z synem, wyróżniłbym dwupłytowe nagranie książki Łukasza Wierzbickiego Afryka Kazika czytane z werwą przez Jacka Kawalca (wcześniej nie podejrzewałem tego aktora o takie zdolności głosowe!) i dwie książki Renaty Piątkowskiej:  Opowiadania dla przedszkolaków zabawnie interpretowane przez Artura Barcisia oraz, dla nieco starszych, powieść Przygoda ma kolor niebieski , której lektorem jest Waldemar Barwiński.

Jeśli macie swoje ulubione audiobooki, podzielcie się tytułami w komentarzach.