czwartek, 23 maja 2013

Diabelskie wersety

Ten tekst także ukazał się w styczniowym numerze "Wiadomości Literackich":

Kto już czytał – będzie niejednokrotnie do tej książki wracał. Kto nie czytał – ma przed sobą piekielnie dobrą lekturę. Kilka miesięcy temu na półki księgarń trafiło nowe, okraszone świetnymi rysunkami, wydanie Listów starego diabła do młodego
W trzydziestu jeden listach stryja Krętacza znajdziemy instrukcje, przestrogi, nagany i z rzadka pojawiające się pochwały, jakie stary i doświadczony kusiciel kieruje do swego bratanka Piouna – nieopierzonego adepta czarciej sztuki zwodzenia ludzkich istot na złą drogę. Przebiegły i wyrachowany bies odkrywa przed młodszym diabłem, a także przed czytelnikiem, zawiłe prawdy i niuanse odwiecznej walki Zła z Dobrem. Mini-wykłady i swego rodzaju przypowieści, które w usta Krętacza włożył Lewis są bardzo wnikliwym wykładem chrześcijańskiej filozofii, obleczonym w niezwykle interesującą materię literacką. O naturze grzechu, ludzkich ułomnościach i błędach w pojmowaniu natury Zła, ale także o Kościele, Bogu, prawdziwej cnocie i właściwym rozumieniu chrześcijańskich przykazań, prawi swe diabelskie kazania Krętacz – przedstawiciel piekielnej inteligencji. Ta groteskowa konstrukcja narracyjna sprawia, że choć listy traktują o sprawach ostatecznych i wielkich, są też rodzajem zabawy, w której autor „w przebraniu” diabła układa przewrotny, infernalny katechizm. 
Dzięki tłumaczeniu Stanisława Pietraszki fikcyjny nadawca listów posługuje się piękną polszczyzną, a także łatwo rozpoznawalnym, charakterystycznym stylem wypowiedzi, co sprawia, że listy doskonale nadają się do głośnego wykonania – choćby w formie słuchowiska czy monodramu. Istnieje mistrzowska interpretacja Zbigniewa Zapasiewicza, który na potrzeby stworzenia audio-książki, wcielił się w rolę Krętacza. Ciekawą parafrazą listów od kilku tygodni posługuje się także Marek Zając – młody publicysta Tygodnika Powszechnego. Pisane przez niego teksty układają się w dalszy ciąg korespondencji pomiędzy znanymi z książki Lewisa diabłami. Tym razem Piołun został karnie przeniesiony do Polski, a stryjowskie napomnienia i rady, dotyczą teraz bieżących wydarzeń znad Wisły. Czy powinniśmy być dumni z faktu, że nawet piekło coraz bardziej interesuje się naszym krajem? Czy może raczej trzeba bić na trwogę, bo oto Polska została wybrana jako pole intensywnych i coraz bardziej bezczelnych diabelskich manewrów?

wtorek, 21 maja 2013

To nie jest dziennik!

Na zielono-czarnej okładce najnowszej książki Zygmunta Baumana znajduje się zdanie, w którym
wydawca przekonuje, że w nasze ręce trafiła „najbardziej osobista książka” słynnego socjologa, i że wbrew tytułowi – jest ona dziennikiem. Otóż myliłby się ten, kto po takim anonsie spodziewałby się prowadzonych systematycznie zapisków z życia autora; informacji o jego zaangażowaniu w prozaiczne, codzienne sprawy; intymnych zwierzeń i wszystkiego, co stawiałoby Baumana w centrum snutych opowieści czy refleksji. Książka ta jest po prostu zbiorem esejów, które co prawda zawsze oznaczone są datą dzienną – jak przystało na diariusz – ale nie mają wiele wspólnego z twórczością pamiętnikarską, gdzie głównym tematem są przypadki minionego dnia i wspomnienia z okresu młodości. Znacznie więcej miejsca poświęca w nich autor antycypacji jutra. 
W tym interesującym zbiorze znalazło się pięćdziesiąt pięć tekstów powstałych między 3 września 2010 roku a 1 marca roku 2011. Wszystkie łączy niezwykłe poczucie troski: o przyszłość naszej planety, o nowy kształt ziemskich społeczeństw, o losy wielkich religii, o kierunki globalnej polityki, o relacje między sytą północą, a głodującym południem, lecz przede wszystkim pełne współczucia myślenie o wykluczonych, pozbawionych ojczyzny, biednych, skazanych na nędzę w świecie przepychu i nadmiaru. Bauman upomina się o Cyganów, którzy włoskim i francuskim politykom służą wyłącznie jako obiekt pokazowych wojen z „nieprzystosowanymi”. Ostro krytykuje amerykańskie interwencje w Iraku i Afganistanie. Tłumaczy skąd biorą się studenckie protesty, tropi źródła niewydolności dzisiejszego systemu kształcenia oraz trudnej sytuacji na rynkach pracy. Część esejów poświęca sprawom związanym z rozwojem nowych technologii i zmianom społecznym, jakie niesie cywilizacja informatyczna. Zajmują go także procesy ekonomiczne, które odpowiadają za obecny kryzys gospodarczy. Znajdziemy tu również teksty O więdnącym zaufaniu i rozkwitającej arogancji, O nowym obliczu nierówności, O Cervantesie, ojcu humanistyki…, O tym, czy „demokracja” cokolwiek jeszcze znaczy – a jeśli tak, to co?, O Facebooku, intymności i ekstymności, O wzroście gospodarczym: czy jest nam potrzebny?, a także O dylematach wiary… 
Inspiracją do podjęcia takich, a nie innych tematów była często lektura codziennych gazet (najczęściej Le monde i New York Timesa) czy informacyjnych portali internetowych oraz nieustanne powroty Baumana do wysoko cenionej twórczości jego ulubionego pisarza – José Saramago. Wśród stałych odniesień literackich znajdziemy antyutopie Huxleya, Zamiatina i Orwella, a także prozę Alberta Camusa i Michela Houellebecqa. 
Jeśliby szukać zbioru o podobnym ładunku intelektualnym, dalekim horyzoncie myśli i szerokim spectrum podejmowanych tematów, należałoby bez wątpienia odwołać się do spuścizny innego wielkiego polskiego humanisty, który – podobnie jak Bauman – na stałe osiadł w Wielkiej Brytanii. To nie jest dziennik, bez wątpienia, przywodzi bowiem na myśl znakomite Mini-wykłady o maxi-sprawach Leszka Kołakowskiego.

Tekst opublikowano w lutowym numerze "Wiadomości Literackich".

czwartek, 9 maja 2013

Popełniłem plagiat!

I tak oto przyłapałem się na cytowaniu cudzego pomysłu jako własnego – niepomny, że już kiedyś czytałem tekst Krzysztofa Vargi, w którym autor jasno nakreślił kierunek czytelniczej ofensywy. Felieton widocznie podziałał na mnie tak dalece, że przyjąłem jego tezy za swoje i z dumą zaprezentowałem we wpisie Czytelnicy do broni! 
Oto praźródło, niezwykle inspirujący fragment tekstu Mój populizm, czyli zróbmy sobie związek czytelników z 2 września 2010 roku:

        „[…] postuluję założenie prężnego związku kółek czytelniczych. Jak w przyszłości jacyś kandydaci na jakieś urzędy z przerażeniem zorientują się, że czytelnicy to potęga – będą na wyścigi łasić się i obiecywać dotacje do bibliotek, ochronę zerowej stawki VAT na książki, różne ulgi i wcześniejsze emerytury dla czytelników. Załóżmy sobie zatem związek zawodowy czytelników, obserwowanie polskiego życia publicznego ostatnich lat dowodzi, że władza liczy się ze zorganizowaną przemocą, rolnicy i górnicy budzą szacunek u władzy, osobliwie gdy palą opony i obrzucają urzędy śrubami oraz walą łomami w policyjne tarcze, zazwyczaj po takiej demonstracji rozgoryczenia grup zawodowych władza ze zrozumieniem podchodzi do ich postulatów. […] Czemu więc nie miałaby z takim zrozumieniem podchodzić do naszych postulatów, palmy opony przed Ministerstwem Kultury, ścierajmy się z policją, z pewnością zostaniemy zauważeni. 
        To jest znana prawidłowość, bity robi się potulniejszy i bardziej skory do ustępstw, zaczyna się podlizywać bijącemu, czemu nie miałby podlizywać się bijącemu czytelnikowi?”

czwartek, 2 maja 2013

Lektura na majówkę

Dla wielbicieli kryminałów Borisa Akunina pojawienie się kolejnej powieści sensacyjnej o przygodach detektywa Erasta Pietrowicza Fandorina – Świat jest teatrem – to nie lada gratką. Twórca kilkunastotomowego cyklu, zarzekał się, że jedenasta część – Diamentowa karoca, uzupełniona zbiorem dziesięciu opowiadań (Nefrytowy różaniec), będzie ostatnią odsłoną niezwykłej biografii bohatera, którego inteligencja, nienaganne maniery, znajomość wschodnich sztuk walki, sprawność w posługiwaniu się bronią i niezawodna intuicja stawiają w równym rzędzie z Sherlockiem Holmesem, Herkulesem Poirot, Jamesem Bondem, a nawet Jackie Chanem i Ojcem Mateuszem. 
Tym razem Fandorin wkracza w nieznany sobie świat teatru. Zanim zorientuje się w panujących tu zwyczajach i zdoła otrząsnąć się z paraliżującego wolę i rozum zauroczenia, wypadki potoczą się nieoczekiwanym torem, a kilku adoratorów słynnej aktorki Elizy Altairsiej-Lointaine zdąży paść trupem. By móc swobodniej poruszać się wśród artystów i korzystać z możliwości obserwowania ich nie tylko w czasie przedstawień, ale także na próbach, Erast Pietrowicz podejmie się współpracy z teatralną trupą, a nawet spróbuje swych sił jako dramaturg. Napisaną przez Fandorina sztukę zamieszczono zresztą w książce, dzięki czemu, po przeczytaniu powieści, mamy szansę zapoznania się z tym pełnokrwistym dramatem, inspirowanym tradycjami teatru japońskiego. 
Szczególna rola (nomen omen!) przypadnie także nieodłącznemu towarzyszowi Erasta Fandorina, słudze i pomocnikowi Masie, który niczym Sancho Pansa, krok w krok podąża za swym panem, gotowy w razie potrzeby oddać za niego nawet własne życie… Czy teatr okaże się aż tak niebezpiecznym miejscem?

          „Oprócz zazdrości miłosnej istnieje też zazdrość aktorska. Główna artystka trupy jest zawsze narażona na wściekłą zawiść. Znane są przypadki, kiedy pierwszym aktorkom koleżanki przed spektaklem wsypywały do butów tłuczone szkło. Śpiewaczce operowej dodano kiedyś pieprzu do kogla-mogla, żeby straciła głos. Różnie bywa i w teatrze dramatycznym. Ale co innego – podłożyć żmiję do kosza z kwiatami, a co innego z zimną krwią otruć Smaragdowa, rozpruć brzuch Limbachowi, podciąć gardło Szustrowowi.”

Tekst jest skróconą wersją recenzji, która ukazała się w styczniowym numerze "Wiadomości Literackich".