Justyna Kopińska pisze książki najsmutniejsze. Jej reportaże są tak mocne, że czytając je wielokrotnie łapałem się na zwyczajnym niedowiarstwie, a raczej poczuciu, że przedstawiane zdarzenia nie mieszczą mi się w głowie.
Kopińska prowadzi wnikliwe śledztwa, stara się dotrzeć zarówno do ofiar, jak i sprawców. Wydaje się, że nie ma dla niej tematów tabu, ani spraw zbyt trudnych. Nawet w obliczu obojętności, niechęci świadków i uczestników procesów sądowych, mimo całkiem realnego zagrożenia zemstą ze strony negatywnych, czasem bardzo wpływowych, postaci opisywanych w reportażach - nie odpuszcza, przypiera swoich rozmówców do muru.
Kolejny zbiór tekstów Kopińskiej Z nienawiści do kobiet pokazuje niezłomne dążenie autorki do stawania po stronie wykorzystanych, wykluczonych, pozbawionych możliwości dochodzenia swoich praw i, na ile to możliwe, zmieniania ich sytuacji, nie tylko poprzez oddanie im głosu, ale także napiętnowanie bezprawnych, niemoralnych praktyk.
Niezależnie czy reportaż dotyczy księdza pedofila, oficera molestującego podległe mu żołnierki, morderców czy też znanych artystów, jak Violetta Villas czy Leopold Kozłowski, zawsze ich podskórnym tematem jest destrukcyjne działanie otoczenia, w którym żyją ofiary, najczęściej spotykające się ze znieczulicą, biernością lub niechęcią karmioną stereotypami.
Zło, z którym stykają się bohaterowie Kopińskiej, jest często systemowe; wynika ze źle rozumianej solidarności korporacyjnej, pozwalającej zamiatać pod dywan seksualne skłonności księdza, wysoko postawionego żołnierza, prawnika... Czasem brak rzetelnego śledztwa czy procesu wynika też z oportunizmu i wyrachowania funkcjonariuszy policji lub wymiaru sprawiedliwości. Autorka wielokrotnie przekonuje, że zło może przybierać wówczas systemowe ramy, utrwalać się, by w skrajnych przypadkach, stać się rutyną.
Lektura tekstów Kopińskiej nie tylko uświadamia, że w majestacie prawa dziać się mogą rzeczy straszne, ale także zawstydza, zmusza bowiem do zadania sobie krótkiego pytania, czy my sami, na naszym poletku, nie uciekamy się zbyt łatwo do drobnych świństewek, czy nie poddajemy się chętnie atmosferze bierności, pozwalając, by sprawy toczyły się własnym torem, choćby prowadził on do piekła...
Z wywiadu z autorką, zamieszczonego na końcu książki:
"Zawsze zadaję sobie pytanie, co mój tekst może zmienić, do czego zainspirować czytelnika, co może zmienić we mnie, dlaczego jest on ważny. Bo najgorsze, co można zrobić, to zawracać komuś głowę bez powodu."
wtorek, 16 października 2018
sobota, 13 października 2018
Reporterska archeologia
Jacek Hugo-Bader, podobnie jak we wcześniejszej Skusze,
zabiera się do reporterskiej archeologii. Wraca do bohaterów, spraw i
przypadków, które opisywał w tekstach publikowanych w "Gazecie Wyborczej" na
początku przemian ustrojowych – w początku lat dziewięćdziesiątych. Odwiedza
rodziny w popegeerowskich wsiach, pierwszych obszarników próbujących swoich sił
w nowej, kapitalistycznej ojczyźnie, dziwaków, odszczepieńców i meneli, a także
rodziców, którzy jako pierwsi w Polsce korzystali z leczenia metodą in vitro.
Nietuzinkowy pomysł, by sprawdzić jak poszło bohaterom, z
którymi spotkał się przed ćwierćwieczem, przeprowadzić Audyt i przekonać się,
jakie historie napisało im życie, pozwolił stworzyć perspektywę niezwykle
rzadko dającą się uchwycić w reportażu.
Nie wszystkie opisane w książce sprawy mnie zajęły. Rozdział
poświęcony historii mieszkańców ulicy Brzeskiej wydał mi się za długi i na
dobrą sprawę nieciekawy, poza kilkoma spostrzeżeniami natury socjologicznej.
Raziło mnie, że Hugo-Bader chciałby traktować tę część Warszawy jak rezerwat, z
żywymi ludzkimi eksponatami.
Bardzo polecam natomiast część piątą Nasiona. Czyli poza
ustrojem, zawierającą reportaże o niełatwych doświadczeniach rodzicielstwa
obarczonego trudnościami z zajściem w ciążę lub zagrożeniami możliwych chorób
genetycznych dziecka. Problemy moralne towarzyszące pierwszym polskim sukcesom leczenia niepłodności metodą in
vitro oraz osiągnięciom związanym z rozwojem badań prenatalnych, mimo ogromnego postępu medycyny, dziś są w gruncie rzeczy takie
same. Nadal musimy walczyć ze stereotypami i kłamstwami powtarzanymi przez niektórych
hierarchów Kościoła i część środowisk sprzeciwiających się in vitro. Nadal pary
sięgające po ostatnią deskę ratunku i lekarze pomagający im zostać rodzicami
własnego dziecka są poddawani ogromnej presji społecznej. Nadal są narażeni na
piętnujące wypowiedzi, którymi bez zająknięcia posługują się przede wszystkim
ci, których problem niepłodności i rodzicielstwa nie dotyczy.
wtorek, 2 października 2018
Rocznicowo
Subskrybuj:
Posty (Atom)