sobota, 22 marca 2014

Watergate po polsku

„Humpty Dumpty na murze siadł.
Humpty Dumpty z wysoka spadł.
I wszyscy konni, i wszyscy dworzanie.
Złożyć do kupy nie byli go w stanie.”

Tę zgrabną, popularną ponoć w Ameryce, wyliczankę w posłowiu do książki przywołał Piotr Tarczyński, wskazując na jej powiązania z oryginalnym tytułem (All the King’s Men), gdzie domniemanym królem ma być właśnie Humpty Dumpty. Cytowana rymowanka, moim zdaniem, znakomicie oddaje problem przedstawiony przez autorów Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, którzy w niezwykle interesujący sposób zrelacjonowali swoje dziennikarskie śledztwo, dotyczące słynnej „afery Watergate”.

Poza ujawnieniem przez reporterów Washington Post, że Biały Dom pod rządami Richarda Nixona prowadził szereg nielegalnych działań szpiegowskich, których celem byli przede wszystkim przedstawiciele partii Demokratycznej, udało się także wykazać, że kiedy działania te wymknęły się spod kontroli i wiadomości o nich wyciekły do mediów, wielu z najbliższych współpracowników prezydenta i wysoko postawionych funkcjonariuszy państwowych zaangażowało się w tuszowanie niezgodnych z prawem poczynań, starając się uratować własną reputację i wykręcić się od odpowiedzialności, a przede wszystkim ochronić Nixona. Szeroko zakrojona akcja odcinania się od zarzutów o zakładaniu nielegalnych podsłuchów, zatrudnianiu szpiegów i finansowaniu działań sabotażowych z ukrytego funduszu, do którego trafiały bezprawnie zgromadzone środki, próba zdyskredytowania dziennikarzy, zajmujących się sprawą Watergate, zastraszanie pracowników Białego Domu i kłamliwe deklaracje przedkładane przez waszyngtońską administrację nie powstrzymały, jak wiemy, przed ostatecznym upadkiem republikańskiej władzy i przerwaniem drugiej kadencji Nixona, zmuszonego do rezygnacji z urzędu. Był to jedyny prezydent w historii USA, który ustąpił ze stanowiska. 

Książka Woodwarda i Bernsteina była z kolei największym sukcesem wydawniczym tamtego czasu. Wydana w czerwcu 1974 roku stała się od razu bestsellerem, a prawa do jej ekranizacji wykupiono jeszcze zanim autorzy zdołali ją napisać (sic!). Redakcja Washington Post, rok przed jej publikacją, odebrała już Nagrodę Pulitzera za teksty o Watergate, których autorami byli przede wszystkim Bob Woodward i Carl Bernstein.

Dziś polski czytelnik może po raz pierwszy zapoznać się z tym niebagatelnym dziełem, które na stałe zapisało się w historii światowej literatury faktu. To nie tylko relacja z przeprowadzonego śledztwa, ale także świetny, żywy i wciągający zapis sensacyjnej gry jaką autorzy toczyli z niezmiernie trudnym przeciwnikiem, której stawką była nie tylko reputacja ówczesnej amerykańskiej władzy najwyższego szczebla, ale także racja mediów, stojących w tej rozgrywce na straży etycznych standardów życia społecznego i wartości, jakim Amerykanie dali wyraz w swojej konstytucji. Polecam.

Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości księgarni internetowej Publio.pl.

środa, 19 marca 2014

W Poradniku Bibliotekarza

Kilka miesięcy temu mój tekst zamówił i opublikował Poradnik Bibliotekarza (sic!). Artykuł O potrzebie teatru otworzył dodatek poświęcony edukacji teatralnej w bibliotece. Poniżej krótki fragment i link do pełnej wersji tekstu oraz całego wydawnictwa, dostępnego online:

     "Edukacja teatralna, jak nazywam tu całą paletę zajęć, korzystających z aktorskiego i reżyserskiego instrumentarium, wiąże się także z kształtowaniem nawyków prawidłowego mówienia, świadomego operowania głosem i podnoszeniem kompetencji w zakresie interpretacji tekstu. Zwłaszcza tekstu artystycznego. Jest więc zabawa w teatr okazją do niestandardowego, nieszablonowego i odmiennego od proponowanego na lekcjach języka polskiego, spotkania z literaturą. Praca nad wierszem czy rolą w przedstawieniu niejednokrotnie daje możliwość głębszej analizy utworu poetyckiego lub dramatycznego. Zakłada bowiem przyjęcie słów bohatera, podmiotu lirycznego, jako własnych. Próba aktorskiego zaangażowania się w inscenizację tekstu może być, i jest w istocie, wspaniałym sposobem na przezwyciężenie pokutującego u wielu przekonania o czytaniu jako żmudnej i nudnej praktyce, właściwej tylko skazanym na nią uczniom i studentom, których pod przymusem nakłania się do obcowania z książką. Tu właśnie widzę szczególny sens wprowadzania elementów teatru do zabaw, spotkań, warsztatów i zajęć organizowanych przez biblioteki. Teatr może być przecież sprzymierzeńcem bibliotek jako niezwykle atrakcyjne narzędzie, pomocne w rozbudzaniu czytelniczych potrzeb i gustów."

Całość przeczytać można, klikając tutaj. Miłej lektury!

sobota, 8 marca 2014

Diabelski tuzin

Krzysztof Miller pisze szybko, prosto, konkretnie. Krótkie zdania. Błyskawiczne jak migawka aparatu fotograficznego, jak skok do wody z trampoliny (Miller w tej dyscyplinie był mistrzem Polski!) – na główkę. Bezkompromisowe, brutalne wręcz relacje z rozlicznych wojennych frontów, które jako fotoreporter dokumentował dla polskich i zagranicznych agencji informacyjnych. Relacje, raczej z trudem porządkowane dziś wspomnienia z trzynastu piekieł: miast, gór, lasów i pól śmierci. Z Gruzji, Czeczenii, Górskiego Karabachu, Rumunii, Afganistanu, Konga, Rwandy, Burundi i RPA. Ta książka to świadectwo graniczącego z szaleństwem heroizmu, albo bezbrzeżnej i pozbawionej rozumu brawury, każącej korespondentom wojennym (fotografom w szczególności) ryzykować życiem i pchać się na pierwszą linię, by w ogniu karabinów i artylerii zbierać swój materiał – śmierć, ból i cierpienie. Bo tylko tym nakarmią redakcje, które zainwestowały poważne pieniądze, by na tej czy innej wojnie mieć własne bezpośrednie źródło informacji.

Pchał się i na te fronty Miller. Bo to praca ciekawa, z adrenaliną i nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Bo to lepsze niż robienie materiałów w kraju, gdzie pokój i nuda. Bo być może to jednak misja, polegająca na oddaniu choćby fragmentu medialnej przestrzeni cierpiącym i potrzebującym? Być może to konieczność lub po prostu obowiązek zaświadczenia o dramatycznych wydarzeniach, których nikt prócz znajdującego się w ich centrum reportera nie opowie reszcie świata?

Jedno jest tyko pewne. Takiej pracy nie można wykonywać bez szwanku. Nawet jeśli Millerowi udało się z tak wielu wojen wrócić w jednym kawałku, dostać za swoje zdjęcia wiele prestiżowych nagród, zapłacił wysoką cenę. 

      „Czarny wrzesień do mnie nadciągnął dwa, może trzy lata temu, bo już mi się myli. I rzeczywiście był czarny. Bujałem się w fotelu na biegunach. Kotary były szczelnie zasłonięte, żeby żaden snajper z Bukaresztu roku 1989 mnie nie dojrzał. Nie wychodziłem na ulice, żeby ostrzał rosyjskiego moździerza mnie nie dopadł. Nie kupowałem jedzenia, żeby głodni Hutu z Konga mi go nie zaiwanili. Bujałem się tylko, a myśli i wspomnienia przelatywały przez moją głowę setkami na minutę. Jak samoloty w Afganistanie atakujące pozycje Talików. Aż moi znajomi zrozumieli, że muszę pójść po radę do fachowca od głowy. Szamana leczącego takich jak ja wojennych rozbitków. Którzy ze wspomnieniami sobie nie radzą. Trafiłem do kliniki stresu bojowego przy Wojskowym Instytucie Medycznym, gdzie doktor pułkownik wziął mnie pod opiekę. […] Wspominam ten czas ambiwalentnie. To znaczy jest OK. Pomogło. Stabilizatory emocjonalne, jak eufemistycznie nazywa się psychotropy, pomogły. […] Powoli. Krok za krokiem. Wychodziłem z czarnej psychicznej dziury na prostą. Wróciłem do życia."

Fotoreporter zmarł 9 września 2016 roku.

środa, 5 marca 2014

Robię show

Zazwyczaj piszę tu o książkach i z rzadka o spektaklach obejrzanych tu i tam. Jednak przedsięwzięcie, nad którym pracuję ostatnio, jako niezwykle dla mnie ważne, postanowiłem i tu pokrótce zaanonsować.

Po wielu latach stania na scenie, wreszcie z niej zlazłem, by popracować jako reżyser. Wraz z piętnastką utalentowanych młodych ludzi, tworzących na co dzień zespół wokalny Edyta Band, ich opiekunką - Edytą Kiesewetter oraz niezrównaną choreografką Jolą Wdowczyk, przystąpiłem czas jakiś temu do przygotowania prawdziwego musicalu.

Ja po raz pierwszy reżyseruję spektakl muzyczny, dzieciaki po raz pierwszy uczestniczą w próbach do przedstawienia i pierwszy raz będą na scenie nie tylko śpiewać, co potrafią doskonale, ale także zmierzą się z poważnymi zadaniami aktorskimi i tanecznymi... To jednak nie koniec wyliczanki!

Przedstawienie złożone jest z piosenek napisanych i skomponowanych na zamówienie Domu Kultury "Włochy" przez pana Marka Pawła Błaszczyka oraz libretta, które (za namową Wiesławy Sadowskiej - Dyrektor DKW) odważyłem się napisać - także pierwszy raz w życiu.

 Już niebawem - 15 marca o 17:00 w Okęckiej Sali Widowiskowej Domu Kultury "Włochy" (przy 1 Sierpnia 36a) odbędzie się premiera godzinnego widowiska "Trzepak Show", na które już dziś serdecznie zapraszam. Ostatnie próby przekonują nas, że wylane w ich trakcie litry potu i łez, nie poszły na marne. Jest szansa na, mówiąc skromnie, duży sukces. Jeśli oczywiście nie zeżre nas trema...

Na zachętę - scenografia autorstwa Pawła Czajkowskiego:

"Trzepak Show"
fot. Marlena Pióro